niedziela, 28 sierpnia 2016

Rozdział 31: Narastający pech - część 1.


Było wcześnie rano, koło piątej. Minęliśmy właśnie jedno z wyjść lotniska i żwawym krokiem przemierzaliśmy pas startowy, by wreszcie dostać się do naszego samolotu, którym za kilka chwil mieliśmy polecieć do Anglii. A w zasadzie to raczej godzinę temu. Chłopakom niestety nie chciało się pakować wczoraj, więc robili to dzisiaj z samego rana, przez co oczywiście byliśmy już nieźle spóźnieni. Na szczęście lecieliśmy prywatnym samolotem, więc przynajmniej nie groziło nam, że poleci bez nas.
- Mam wielką nadzieję, że naprawdę spakowaliście wszystko, co trzeba – powiedziałam, zawzięcie ciągnąc za sobą swoją walizkę. Starałam się nadążyć za wszystkimi, jednak zdecydowanie utrudniał mi to uparcie wiejący od samego rana wiatr, przez który co chwilę musiałam odgarniać sobie włosy z twarzy. - Od razu mówię, że ja wam swoich rzeczy pożyczać nie będę.
- Nie martw się, Em, wszystko jest pod kontrolą – odparł Steven, idący niewiele przede mną. – Chociaż... chwilę, czy wziął ktoś suszarkę?
Westchnęłam głośno i zakryłam oczy dłonią, wyrażając tym głęboką dezaprobatę. Od samego początku wiedziałam, że tak będzie. Zajebisty początek wyjazdu.
Gdy dotarliśmy na miejsce, bagażowi wzięli jeszcze tylko nasze walizki, po czym w pośpiechu umieścili je w odpowiednim miejscu i można było wsiadać. Axl jako pierwszy stanął przed schodkami prowadzącymi do samolotu i, chwyciwszy za metalową poręcz, spojrzał na nas zza swoich okularów przeciwsłonecznych.
- No to lecimy do pieprzonej Anglii – powiedział i uśmiechnął się dumnie.
Wszyscy zapakowaliśmy się do środka, łącznie z Alanem, Tomem Zutautem, kilkoma innymi ludźmi od Geffena, technicznymi i Robertem Johnem, znajomym fotografem chłopaków. Ja i Gunsi zajęliśmy miejsca z samego przodu – Slash ze Stevenem, Axl z Izzy’m, a na końcu ja z Duffem. Po kilku minutach odezwała się stewardessa, która kazała nam zapiąć pasy i wyjaśniła, co robić w razie niebezpieczeństwa. Tuż po tym samolot wystartował.
Uczucie odrywania się od ziemi i obserwowanie, jak się od niej oddalamy, było dość niespotykane i jednocześnie nieco przerażające, nie tylko z powodu, że odbywałam właśnie mój pierwszy lot w życiu, ale też dlatego, że oznaczało to zostawianie domu. Los Angeles. Stanów. Całej Ameryki Północnej. Po opuszczeniu samolotu mieliśmy znaleźć się w miejscu oddalonym stąd o kilka tysięcy kilometrów, być może zupełnie innym niż to, w jakim dotychczas przyszło nam się znajdować. Nadal miałam co do tego bardzo mieszane uczucia.
- Będzie fajnie, Em, zobaczysz – powiedział nagle Duff, kładąc dłoń na mojej i gładząc ją delikatnie.  – Od razu jak dolecimy, to pójdziemy do jakiegoś klubu i porządnie się nawalimy – zaproponował, uśmiechając się do mnie łobuzersko. – Może być?
Odpowiedziałam mu radosnym śmiechem i oczywiście pokiwałam twierdząco głową. Po chwili dałam mu jeszcze całusa w policzek, a następnie oparłam się o jego ramię i już z większym zadowoleniem wróciłam do wpatrywania się w  widoki za oknem.
Kilka kolejnych godzin minęło nam na niezobowiązujących rozmowach, zamawianiu drinków od stewardess, paleniu papierosów i ucinaniu sobie krótkich, przeważnie nieudanych drzemek. O ile jeszcze na samym początku nasza szóstka była w stanie uczynić ten lot całkiem znośnym, to z godziny na godzinę atmosfera robiła się coraz bardziej napięta. Zdawało się, że wszyscy mieli już po dziurki w nosie tego siedzenia w miejscu, gapienia się na chmury i niemożliwości ruszenia się zupełnie nigdzie poza ten pieprzony samolot. Zapowiadał się naprawdę długi lot.
W pewnym momencie Duff mruknął pod nosem coś na temat tego, że ma już dość całej tej podróży, dorzucając do tego oczywiście kilka przekleństw, po czym podniósł się ze swojego siedzenia, przeszedł kawałek korytarzem i zniknął – najprawdopodobniej w toalecie. Potraktowałam to krótkie wystąpienie jedyne cichym westchnięciem i szybko wróciłam do wbijania znudzonego wzroku w chmury za oknem. Po kilku sekundach miejsce obok mnie zostało jednak ponownie zajęte. Obróciłam głowę ze zdziwieniem, zastanawiając się, dlaczego McKagan tak szybko wrócił, jednak wtedy zorientowałam się, że to wcale nie był on.
- Hej, żyjesz jeszcze? – zapytał Axl, posyłając mi zmarnowany uśmiech.
- Ta, jakoś daję radę – odparłam, również próbując się uśmiechnąć. – A ty?
- Powiedzmy, że jestem trochę znudzony, ale nie jest jeszcze tak źle. Izzy przykładowo wypalił już prawie dwie paczki fajek i chyba powoli dostaje świra.
- Wcale nie dostaję świra – usłyszeliśmy głos rytmicznego z miejsca przed nami.
- Nie, kurwa, wcale – powiedział Rose, przybliżając się do przerwy miedzy siedzeniami – tylko ręce Ci chodzą jak pojebane.
- Pieprzyć to – odparł Stradlin, odpalając kolejnego papierosa, na co ja tylko pokręciłam głową.
- Duff też już ledwo daje radę – oznajmiłam, ponownie spoglądając na Rudzielca. - Jeśli chcesz, to możesz tu zostać, bo wydaje mi się, że raczej szybko nie usiądzie z powrotem na miejscu – dodałam i posłałam mu półuśmiech. Chwilę potem lekko przymknęłam oczy i z moich ust wydobyło się przeciągłe ziewnięcie.
- Jesteś zmęczona? – zapytał momentalnie Axl.
- Odrobinę – odpowiedziałam, przetarłszy oczy.
- Może się trochę prześpij?
- Próbowałam już, ale jest dość… niewygodnie – oznajmiłam, znacząco dotykając ręką siedzenia. - Trudno tutaj zasnąć.
- Jeśli chcesz, możesz położyć mi głowę na kolanach – zaproponował Rose. -  To nie szczyt luksusu, ale może będzie nieco lepiej.
Omiotłam wzrokiem jego nogi, a następnie skupiłam go na wyrazie jego twarzy.
- A ty? – zapytałam nieco niepewnie. - Nie jesteś zmęczony?
- Em, przeżywałem już bardziej męczące rzeczy niż lot samolotem. Jestem znudzony, prawda, ale nie zmęczony. No już, kładź się – powiedział, ruchem głowy pokazując w dół.
Uśmiechnęłam się do niego blado, ale z wdzięcznością. Po chwili podciągnęłam nogi pod siebie, a następnie powoli rozłożyłam się na dwóch siedzeniach, nieśmiało kładąc głowę na kolanach Rudzielca.  On z kolei delikatnie pogładził mnie po włosach i wsunął mi kosmyk za ucho. Swoją ciepłą dłoń ostatecznie umiejscowił jednak na moim ramieniu. Odetchnęłam głęboko, mimowolnie się uśmiechając i zamknęłam oczy.
Obudził mnie nieprzyjemny, drażniący zapach. Powoli podniosłam powieki i wciągnęłam powietrze w nozdrza. Zdawało mi się, że czułam dym. Nie, nie papierosowy. Dym spalenizny.
- Axl… - powiedziałam cicho, pomału podnosząc się do pionu – ty też to czujesz? – zapytałam, nerwowo rozglądając się dookoła i starając się namierzyć źródło zapachu.
Rose spojrzał na mnie nieco zdziwiony. Sam jednak zaraz zaczął węszyć i po chwili z niezadowoleniem zmarszczył brwi, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że moje odczucia były słuszne. Wstał ze swojego siedzenia, ręką podpierając się na tym przednim, i wychylił się do przodu, spojrzeniem przelatując najpierw po miejscach, gdzie siedzieli Izzy i Duff, a następnie po tych, należących do Stevena i Slasha. W tym samym momencie, gdy jego wzrok się zatrzymał, z kabiny pilotów zdążyły wyjść dwie stewardessy, których piskliwy krzyk rozległ się zaraz po całym samolocie. Zanim zdążyłam się zorientować, o co tak właściwie chodziło, dziewczyny migiem wyciągnęły Slasha z jego siedzenia, a po chwili jedna z nich złapała za gaśnicę i skierowała strumień białej substancji na fotel Hudsona. Axl momentalnie opuścił swoje miejsce i szybko znalazł się przy skołowanym gitarzyście.
- Co tu się, do jasnej cholery, odpierdala? – zapytał Hudson, patrząc to raz na Rudzielca, to na stewardessy.
- Wow, Slash! – zawołał nagle Steven, z rozdziawionymi ustami patrząc na siedzenie obok niego. – Podpaliłeś samolot! Ale jazda!
- Jazda? – powtórzył Rose, przyglądając się Popcornowi z niedowierzeniem – Adler, pierdzielnij się w łeb!  Saul, nic ci nie jest? – zapytał gitarzysty, spoglądając na niego z troską.
Chwilę po tym, gdy upewniliśmy się, że z Hudsonem wszystko w porządku i wyjaśniliśmy całą sytuację ze stewardessami, usłyszeliśmy głos pilota, który poinformował nas, że powinniśmy jak najszybciej zająć  miejsca i zapiąć pasy, ponieważ przymierzaliśmy się do lądowania, tak więc chłopaki szybko zakończyli swoją wymianę zdań i usiedli w swoich fotelach. Poza Slashem oczywiście, który niestety musiał znaleźć inne siedzenie, bo jego w dalszym ciągu było całe w pianie gaśniczej.
Gdy tylko samolot wylądował, całą szóstką czym prędzej odpięliśmy pasy i wręcz wybiegliśmy na zewnątrz, bynajmniej nie w celu zobaczenia miasta na własne oczy, tylko żeby jak najszybciej znaleźć się poza tą przeklętą machiną. Nie zastanawiając się tak naprawdę nad niczym innym, byliśmy trochę zdziwieni, gdy na dworze przywitała nas kompletna ciemność.
- Hej, co jest, do cholery? Kto zgasił słońce? – zapytał Popcorn, wgapiając się w czarne niebo. – Przecież wylatywaliśmy z L.A. o pierdolonej piątej rano.
- Steven, obawiam się, że niestety pomiędzy Los Angeles a Londynem jest różnica czasu – oznajmiłam perkusiście, sama chwilę temu przypomniawszy sobie o tym fakcie.
- Ale aż taka? Tu jest kompletnie ciemno. Musi być chyba jakaś…
- Dwudziesta trzecia – wtrącił Alan, wychodząc właśnie z samolotu, i wszystkie spojrzenia momentalnie zwróciły się w jego stronę. – A dokładniej siedem po.
- Ja pierdolę – podsumował Slash.
Tuż po opuszczeniu lotniska całą ekipą wpakowaliśmy się do kilku czarnych, wypasionych samochodów, które podjechały po nas na zamówienie Alana, jak przypuszczałam. Podróż nimi była niemałą odskocznią od codziennego jeżdżenia rozklekotanym Fordem chłopaków. W czasie drogi wspólnie ustaliliśmy, że tuż po dotarciu do hotelu weźmiemy tylko klucze do naszych pokoi i odstawimy bagaże, a później, pomimo dość późnej pory, pójdziemy na miasto, żeby trochę odstresować się po tym ciężkim locie.
Hotel już na samym wejściu okazał się równie wypasiony co nasz transport. Oszklone drzwi wejściowe prowadziły do wielkiego holu z podłogą wyłożoną ozdobnymi kafelkami, ścianami pokrytymi impresjonistycznymi obrazami oraz wielkim kryształowym żyrandolem zwisającym z sufitu. Na samym końcu znajdowały się szerokie schody i dwie windy, a po lewej mieściła się recepcja. Podczas gdy my rozglądaliśmy się dookoła, Alan, jakby kompletnie zaznajomiony z tym miejscem, zdążył już do niej podejść i zapewne ustalić wszelkie formalności z mężczyzną stojącym za konturem.
- Okej,  chłopaki to tak – zaczął, podchodząc do nas – tutaj są klucze do waszych pokoi, plus oczywiście do pokoju Emmy – oznajmił, wręczając je każdemu z Gunsów po kolei, a na koniec jeden również mi. - Numerki od pięćdziesiąt trzy do pięćdziesiąt osiem, piętro szóste. Możecie teraz tam iść i jako tako się rozpakować. Przyjdę do Was za jakieś piętnaście minut i przedstawię Wam, jakie są plany na najbliższe dni.
Wszyscy zgodnie pokiwaliśmy głowami na znak, że rozumieliśmy przemowę Nivena, po czym odwróciliśmy się i pociągnęliśmy nasze bagaże w stronę wind. Wjechaliśmy na szóste piętro i zatrzymaliśmy się pośród pokoi, które wskazał menadżer. Spojrzałam wówczas na przedmiot w swojej ręce i przeczepiony do niego numerek. Pięćdziesiąt siedem. Szybko zlokalizowałam drzwi do mojego pokoju, podeszłam do nich, wsunęłam kluczyk w zamek i przekręciłam go. Zanim jednak uczyniłam cokolwiek więcej, odwróciłam głowę w bok i rozejrzałam się dookoła. Tuż po mojej prawej do środka właśnie wchodził Izzy, drzwi dalej stał Steven. Naprzeciwko z kolei znajdował się pokój Slasha, a obok niego Duffa. Dokładnie po przekątnej, najdalej ode mnie z dłonią zaciśniętą na klamce tkwił za to Axl i zdawało się, że ze złością przypatrywał się drzwiom, które prowadziły do pokoju Izzy’ego. Po kilku sekundach odwrócił od nich swoje spojrzenie i przeniósł je na mnie. Nie spodziewał się chyba jednak, że ja też będę akurat na niego patrzeć, toteż szybko zmienił wyraz swojej twarzy i nieco speszony spuścił wzrok w dół.
- No to… do zobaczenia za chwilę, Em – wydukał po chwili, próbując się do mnie uśmiechnąć, po czym szybko zatrzasnął za sobą drzwi.
Przez kilka sekund wpatrywałam się jeszcze w numerek na nich. Pięćdziesiąt cztery. Odwracając wzrok, zacisnęłam usta w wąską linijkę i weszłam do swojego pokoju.
Pierwsze i najważniejsze, co przykuło moją uwagę, to wielkie, podwójne łóżko zasłane białą pościelą. Uśmiechnęłam się do siebie na ten widok. W Hell House zawsze spałam z Duffem na jego materacu lub ewentualnie na kanapie w salonie, jeśli akurat przygruchał  sobie jakąś panienkę. A tutaj nie dość, że zamiast materaca było łóżko, to jeszcze wielkie, podwójne i całe m o j e. Już po krótkiej chwili z niekrytą radością zatapiałam się miękkim materacu, rozkładając się na całej jego powierzchni. Może ten Londyn nie był jednak taki zły.
Jakieś dziesięć minut później usłyszałam pukanie do drzwi. Podobnie jak reszta chłopaków, szybko wyjrzałam na korytarz, gdzie zastaliśmy oczywiście Alana. Wspólnie weszliśmy do pokoju Hudsona, w którym wszyscy rozłożyliśmy się na łóżku, fotelach lub też podłodze i wysłuchaliśmy przemówienia Nivena dotyczącego przede wszystkim terminów oraz godzin koncertów i prób.
- Dobra, to skoro wszystko już wiecie – powiedział na koniec, klasnąwszy w dłonie – możecie wrócić do swoich pokoi i iść spać. Widzimy się jutro.
Wszyscy spojrzeliśmy na niego z niedowierzaniem.
- Spać? – rzucił Axl i parsknął cicho. – Coś Ty, idziemy na miasto – oznajmił Alanowi i szybko został poparty kilkoma podobnymi stwierdzeniami.
- Co? Chłopaki, jest już po północy. Porąbało Was? Jak dzisiaj gdzieś wyjdziecie, jutro nie będziecie się nadawali do życia. A im wcześniej przyzwyczaicie się do zmiany czasu, tym lepiej dla wszystkich. Zachowajcie się chociaż trochę profesjonalnie, proszę.
- Ej, może jednak rzeczywiście zostańmy tutaj – powiedział rozłożony na swoim łóżku Slash, zanim ktokolwiek inny zdążył się odezwać i ponownie zaprotestować przeciwko temu pomysłowi. – Mam wrażenie, że jakieś choróbsko mnie łapie – dodał i na dowód tego zakaszlał przeciągle.
- Tym bardziej uważam, że nie powinniście nigdzie wychodzić – stwierdził Alan, lustrując nas wszystkich poważnym wzrokiem, a Axla w szczególności. – Liczę na to, że tak właśnie będzie. Widzimy się jutro rano – powiedział po raz drugi, po czym opuścił pomieszczenie.
- Zajebiście, kurwa – warknął po chwili Rose w kierunku Slasha z podobną złością w oczach, jaką widziałam u niego jeszcze niedawno na korytarzu.  – Jesteśmy w Londynie, w całkowicie nowym mieście i zamiast gdziekolwiek wyjść, będziemy siedzieć na dupie w tym pierdolonym hotelu. Świetna robota, panie Hudson.
- Odpieprz się ode mnie – odparł Saul, przewracając się na bok i zasłaniając twarz ręką, którą położył na poduszce, oraz oczywiście swoimi włosami. – Łeb mnie napierdala, a gardło jeszcze bardziej. Nie będę się nigdzie szlajał.
- Czyli mieliśmy wyjść i iść się napierdolić, a zamiast tego zostaniemy w hotelu i pójdziemy spać jak jakieś grzeczne panienki, tak? Taki jest Twój plan?
- Ej, kurwa, ale ja nie zasnę teraz, nawet jakbym zajebiście chciał – wtrącił Duff.
- Ja pierdolę, kto powiedział, że musimy iść spać? – westchnął Slash i, zauważywszy, że to chyba nie koniec dyskusji, odgarnął włosy z oczu. - Przyniesiemy jakieś butelki i będzie git.
- Butelki? – włączyłam się w końcu i ja. – Tobie to by się chyba jakieś leki teraz przydały.
- E tam. – Hudson machnął ręką. – Czysta wystarczy. To najlepsze lekarstwo na wszystko. – Uśmiechnął się krzywo.
- Skoro tak, to po chuj chcesz tu siedzieć?! Możesz sobie wypić czystą na mieście, ale nie, zamiast tego musisz psuć wszystkim plany i…
- Zamknijcie się, do cholery! – huknął na nich Izzy, siedzący wcześniej cicho na fotelu w kącie pokoju. – Nie wiem, czy pamiętacie, ale przyjechaliśmy do tego pieprzonego Londynu, żeby zagrać koncerty, a jeśli Slash po naszych nocnych wypadach będzie się czuł jeszcze gorzej niż teraz, to gówno z tego wyjdzie.
- Jezu, to w takim razie niech zostanie! Czemu mielibyśmy nie iść z jego powodu?!
- Ej, Axl, daj spokój – odezwał się także Popcorn. - Jesteśmy przecież zespołem, powinniśmy się trzymać razem.
Rose już otwierał usta, żeby znowu coś odpyskować i wyglądał, jakby cały gotował się ze złości. Wiedziałam już, że próby chłopaków w opanowaniu sytuacji zejdą raczej na marne, więc postanowiłam sama spróbować swoich sił w nadziei, że może mi uda się go nieco uspokoić.
- Axl – powiedziałam stanowczo, patrząc prosto na niego.
Rudzielec nagle zamilkł i szybko zwrócił wzrok w moją stronę. Nie było już w nim widać wówczas tej wściekłości; jakby sam dźwięk mojego głosu momentalnie sprawił, że stał się spokojniejszy.
 – Steven ma rację – powiedziałam już nieco delikatniej niż wcześniej i podeszłam bliżej do wokalisty. - Tak, wiem, mieliśmy dzisiaj wyjść. Wszyscy na to liczyliśmy, Slash też. Ale plany czasami się zmieniają. Tak bywa, trudno. Nic wielkiego przecież się nie stało. Po prostu wyjdziemy jutro, a dzisiaj posiedzimy trochę tutaj – oznajmiłam, po czym powoli wyciągnęłam rękę w jego stronę i położyłam ją na jego ramieniu – okej?
 Rose patrzył mi w oczy z miną bez żadnego konkretnego wyrazu, po czym przejechał wzrokiem wzdłuż mojej ręki, którą cały czas go dotykałam. Po chwili ponownie spojrzał na mnie i posłał mi prawie niezauważalny uśmiech.
- Okej. – Pokiwał głową. – Niech będzie.
Również się uśmiechnęłam i stałam tak, wpatrując mu się prosto w oczy. Piękne, zielone oczy…
- Zajebiście – powiedział Slash, wyrywając mnie z dziwnego otępienia, w którym przez chwilę się znalazłam. – To w takim razie dzwonimy do recepcji i zamawiamy alkohol – oznajmił, sięgając jednocześnie po słuchawkę telefonu stojącego na szafce nocnej, po czym szybko wykręcił numer, który kilka minut temu podał nam Alan. - Halo, dzień dobry… Nie, nie dobranoc, nie idziemy jeszcze spać… A, no tak, pan wybaczy, ja tu nie mieszkam. W każdym razie chciałbym zgłosić zamówienie do pokoju numer pięćdziesiąt osiem. To będzie… hmm… no tak ze dwanaście butelek czystej.
Słysząc to, otworzyłam szeroko oczy.
- Co? Hudson, pojebało Cię? – wysyczałam w stronę mulata. – Przecież my tego nie wypijemy.
- Cicho, wypijemy – rzucił, zakrywając ręką słuchawkę. – A jak nie, to najwyżej zostanie na później – dodał, po czym wrócił do rozmowy z recepcjonistą. – Hmm… tak, tak. Pięćdziesiąt osiem. Tak. Chłopaki, chcecie coś jeszcze? – zawołał, tym razem już się z tym nie kryjąc.
- Dziewczyny! – odpowiedział mu od razu Adler.
- Okej, to jakby mógł pan załatwić jeszcze parę chętnych dziewczyn, to byłoby bardzo… co? Am. No dobrze, dobrze. Przepraszam, nie krzycz pan tak. To tylko te dwanaście butelek w takim razie. Dziękuję bardzo, do widzenia. – Zakończył rozmowę, odkładając słuchawkę na miejsce. – Sory, chłopaki, ale dziewczyn ponoć nie będzie. Ten koleś strasznie się wkurwił, jak o tym wspomniałem. Pewnie nigdy w życiu nie ruchał, dlatego się tak spina.


Przewróciłam oczami ze śmiechem, ale nie skomentowałam wypowiedzi Saula. Zamiast tego zaproponowałam, żeby może włączyć jakąś muzykę, skoro już mieliśmy tu siedzieć i pić, a dodatkowo nasze pokoje miały naprawdę wysoki standard i zostały wyposażone w odtwarzacze magnetofonowe. Axl na szczęście zabrał ze sobą kilka kaset, więc już po kilku minutach po całym pomieszczeniu roznosiły się dźwięki Sticky Fingers Stonesów. Już przy Black Sugar nabrałam ochoty do tańczenia, toteż porwawszy Stevena na środek pokoju, podrygiwałam razem z nim w rytm muzyki przez całą piosenkę i jeszcze trochę dłużej. Bawiliśmy się w ten sposób, dopóki naszych uszu nie dobiegło głośne pukanie do drzwi. Nie wyłączając muzyki, Duff z zacieszem na twarzy poszedł je otworzyć, mając z pewnością nadzieję na jak najszybsze otrzymanie przeznaczonej dla niego butelki wódki. I owszem, otrzymał ją. A do tego siarczysty ochrzan za puszczanie muzyki po ciszy nocnej. Axlowi, gdy tylko to usłyszał, od razu ponownie skoczyło ciśnienie i już chciał się awanturować z pracownikiem, który do nas zawitał, jednak szybko uspokoiliśmy go wspólnie ze Stradlinem i grzecznie przeprosiliśmy za nasze zachowanie. Zaraz po tym znacznie skręciliśmy głośność na magnetofonie.
- Eh, zajebiście, kurwa – westchnął Rudy, siadając na podłodze plecami oparty o łóżko. – Najpierw nie możemy nigdzie wyjść, potem puszczać muzyki. Co teraz? – zapytał cynicznie.
- Teraz, mój drogi – zaczął Hudson, zaśmiawszy się – przyszła pora na otworzenie butelek.
Axl przygryzł lekko wargę, po czym podniósł głowę do góry i skierował swoje spojrzenie na mnie. Uśmiechnęłam się i pomachałam mu wódką, którą trzymałam w ręku. Jeden z kącików ust Rose’a momentalni uniósł się ku górze.
Pierwsza butelka szła szybko, łyk po łyku. Po jakimś czasie obejrzałam się za siebie. Slash odpadł jako pierwszy, chyba jeszcze przed dopiciem do połowy, i spał smacznie na swoim łóżku. To z pewnością wina tej choroby. Wyglądało na to, że jednak jego „leczenie” nie przyniesie oczekiwanych skutków. Ponownie odwróciłam się w lewo.
- Za udane koncerty – rzucił Duff i stuknął swoją butelką o moją.
Druga połowa butelki. Tak przyjemnie mi się tańczyło. Popcorn, nie poddawaj się! Taniec… więcej tańca. Czy muzyka nie była za głośno? Pieprzyć to. Izzy, nie przyciszaj! Więcej tańca… Hop, hop… Ten materac był taki miękki. I sprężysty… Hop, hop… Twarz Axla... Mój śmiech… Nie, jego śmiech. A może mój? Miał takie piękne, zielone oczy… Hop, hop.
Druga butelka. Leżę… Rude włosy… Pocałunek w policzek? Czyj? Zielone oczy… Szept. Emmy… Emmy… Moja słodka dziecino…. Już nigdy więcej mnie nie zostawiaj.
Druga połowa butelki. Ciemność.
_________________________________________________________________________________
          Witam! O ile widzieliście mój wpis na fanpage'u, to wiecie, że znowu rozdział wyszedł za długi, dlatego musiałam go rozdzielić na dwa. Wydaje mi się jednak, że nikt raczej nie będzie z tego powodu bardzo niezadowolony, bo dzięki temu wstawiam tę część wcześniej. Wiem, że i tak jest dość późno, ale byłam przez dziesięć dni na wyjeździe, na którym słabo miałam czas pisać.
          W kilku najbliższych rozdziałach przedstawię parę sytuacji, które miały miejsce w rzeczywistości i zostały opisane w książce "Patrząc jak krwawisz". Wydały mi się one dość ciekawe, dlatego postanowiłam je tutaj umieścić. Jedną z tych sytuacji, którą być może zauważyliście, jest zaśnięcie Slasha z papierosem w dłoni i podpaleniem siedzenia.
          Jak Wam się podoba końcówka? Jest ona napisana w nieco innym stylu niż zwykle, bo chciałam w odpowiedni sposób oddać bałagan w pijanym umyśle Emmy. Mi osobiście całkiem przypadła do gustu.
          Chciałabym też przypomnieć, że wszystkie pytania wciąż możecie zadawać mi na asku. Ostatnio co prawda ten serwis trochę podupada, ale nadal staram się być tam w miarę aktywna.
          Jako że zaniechałam już powiadamiania o rozdziałach w wiadomościach prywatnych, wszystkie informacje pojawiają się na fanpage'u. Jeśli chcecie wiedzieć o rozdziałach na bieżąco, wystarczy, że włączycie powiadomienia ze strony. Na ten temat wstawię post również na facebooka, w którym wyjaśnia, jak to zrobić.
          Serdecznie pozdrawiam. :*

11 komentarzy:

  1. Hej, kochanie!
    Kto do Ciebie wpadł, no kto?
    Dobra, to wina tego, że nie mnie boli głowa, hehe. Już, koniec, czas na ocenkę, bo inne rzeczy ugadałyśmy w odpowiednim miejscu i w bardzo odpowiedniej porze - to musisz przyznać. XD
    A więc (zanim zapomnę). Kocham Slasha. Kocham, kocham, kocham. Hudson mój kochany, najlepszy Mulacik, no!
    Chciałabym zatańczyć ze Stevenem. Znowu zazdroszczę lasce, która się z nimi buja. O Geez. Czy jest psycholog na sali?
    Jak już wspominałam, przez swoje przypuszczenia słabo mi się czyta o relacjach Axla i Em, ale z tego, co mówisz, ma to szybko ulec zmianie, więc same plusy.
    Ach... Duff. No jak ja kocham tego blondyna, to sobie nikt nie wyobraża. Za dużo miłości. Make love, not war, hah.
    Nie wiem, co jeszcze mogę napisać. Czekam na kolejny, o. Szybciutko. Bo ten wypadł Ci bardzo fajnie, amebciu.
    Buzi. :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Przerwane w takim momencie...
    Juz sie mogę doczekać następnego rozdzialu

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest! Myślałam, że się nie doczekam. Rozdział świetny jak zawsze i tylko pytanie - czemu dodajesz w tak długim odstępie?
    :(
    ~Agata

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy nowy rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak zawsze świetny <3 Czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetne opowiadanie. Przeczytałam całe i jest genialne. Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału. :-) oby pojawił się jak najszybciej. Weny życzę ;-)

    OdpowiedzUsuń
  7. "Saul, nic Ci nie jest?" Słodkie xD Rozdział super jak zawsze.

    OdpowiedzUsuń
  8. Hejka! Od dosyć niedawna zaczęłam czytać twojego bloga i oczywiście bardzo mi się spodobał. Ostatnio sama zaczęłam pisać opowiadanie, fajnie by było gdybyś poczytała. http://gunsnroses1988.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. kiedy będzie nowy rozdział? :*

    OdpowiedzUsuń
  10. Mam nadzieje ze jeszcze coś się u Ciebie pojawi. Niecierpliwie czekam na kontunuacje i chyba zniosę jajko, bo zaglądam tu codziennie i dalej nic :( A normalnie muszę wiedziec co będzie dalej xD

    OdpowiedzUsuń

Proszę, jeśli czytasz, napisz komentarz. Nie musi być długi i piękny. Ważne, żeby był. Chcę jedynie wiedzieć, czy rozdział Ci się podobał, a jeśli nie, to dlaczego. Taka wiadomość od Ciebie daje mi nie tylko ogromną motywację do dalszego pisania, ale również informację, co i w jaki sposób powinnam w swojej twórczości poprawić. Każdy komentarz się liczy. Dziękuję.