niedziela, 16 października 2016

Rozdział 31: Narastający pech - część 2.


Leniwie przetarłam oczy jedną ręką, po czym podniosłam ciężkie powieki do góry. Od razu spostrzegłam, że leżałam na czyimś brzuchu. Mój wzrok szybko powędrował do góry, by zaraz spotkać się z twarzą smacznie śpiącego Axla. Gdy spojrzałam w przeciwną stronę, natrafiłam na kolejnego osobnika uwalonego na tym samym łóżku. Powoli podniosłam się do siadu. Prostopadle do mnie i Rudzielca leżał Duff i, nie wiedzieć czemu, przytulał się do mojej stopy.
Zaczęłam się zastanawiać, co dokładnie wydarzyło się wczoraj, jednak niespecjalnie byłam w stanie cokolwiek sobie przypomnieć. Wiedziałam tylko, że nieźle bolała mnie głowa, co musiało znaczyć, że nasza „mała impreza” raczej się udała.
Ostrożnie  wysunęłam nogę z objęć McKagana i zaraz wstałam z łóżka. Rozglądając się dookoła, zobaczyłam pełen krajobraz pustych butelek porozrzucanych po podłodze, a między nimi Izzy’ego rozwalonego na fotelu oraz Stevena, który głowę opartą miał w jego kroku. Na mojej twarzy pojawił się rozbawiony uśmiech.
Jedyną osobą, która brała udział w naszej nocnej libacji, a której nigdzie nie dostrzegłam, był o dziwo właściciel pokoju, w którym się znajdowaliśmy. Przeszłam kawałek, uważnie omijając wszystkie flaszki i już po chwili znalazłam naszą zgubę. Slash leżał na podłodze po przeciwnej stronie łóżka i, podobnie jak reszta Gunsów, chrapał w najlepsze. Najprawdopodobniej któreś z nas musiało go z niego zrzucić. Wybacz, Hudson.
Nie chcąc jeszcze budzić chłopaków, najciszej, jak tylko umiałam, otworzyłam drzwi i opuściłam pokój.
Pierwsze, co postanowiłam zrobić, to wziąć zimny, orzeźwiający prysznic. Zdjęłam z siebie ubrania, po czym stanęłam w ceramicznej, biało-złotej wannie i odkręciłam kurki. Chłodny strumień momentalnie zaczął spływać po moim ciele. Zamknęłam oczy i powoli uniosłam głowę, pozwalając, by woda okalała moją twarz. Łagodziło to nieco pulsujący ból głowy. Pomyślawszy o czarnych smugach, które zapewne pojawiły się właśnie na moich policzkach, przetarłam  rękoma okolice oczu, ścierając zupełnie resztki wczorajszego makijażu.
Starając się dodać jakiegoś optymistycznego akcentu do tego dnia, który póki co zapowiadał się przede wszystkim na leczenie kaca, włożyłam na siebie zwiewną sukienkę w kwiaty. W takim doprawdy uroczym wydaniu wyszłam na balkon i już nie do końca uroczo zapaliłam papierosa. Widok stąd prowadził na ulicę z frontowej strony hotelu, toteż zamiast ze względną ciszą i spokojem, których byłam teraz żądna, można było się tu spotkać co najwyżej z trąbieniem klaksonów i spalinami samochodowymi. Alan musiał nam załatwić lokum akurat w pieprzonym centrum miasta. Cholernie wielkie dzięki.
Gdy spaliłam całego papierosa i wysłuchałam przejmującej serenady w wykonaniu kilku kierowców, których cierpliwość w drodze do pracy skończyła się najwyraźniej akurat pod moim balkonem, postanowiłam przejść się na dół i odszukać miejsce, w którym mogłabym zjeść jakieś śniadanie. Dziwnym trafem akurat w momencie, w którym wyszłam na korytarz, spostrzegłam Axla zmierzającego w kierunku windy. Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym zamknęłam za sobą drzwi do pokoju i szybkim krokiem pomknęłam ku niemu.
- Axl! – zawołałam, będąc prawie tuż za nim.
Rose przystanął i obrócił się w moją stronę. Na jego twarzy malowało się wszechobecne zmęczenie, ale kąciki jego ust uniosły się w górę, gdy tylko mnie zobaczył.
- Hej, Em. Zastanawiałem się właśnie, gdzie i kiedy zniknęłaś.
- Wstałam jakąś godzinę temu i poszłam wziąć prysznic. Chłopaki jeszcze śpią?
- Tak, a przynajmniej tak mi się wydaje. Kiedy wychodziłem, byli tam wszyscy poza tobą – oznajmił i zrobił nieco dłuższą pauzę, podczas której przenikliwie wpatrywał się w moje oczy. – Szłaś na śniadanie? – zapytał po chwili już nieco bardziej naturalnie.
Kiwnęłam głową i wspólnie udaliśmy się w stronę windy.
Mężczyzna w recepcji skierował nas do hotelowej restauracji. Podobnie jak w holu, podłoga wyłożona była kafelkami, a z sufitu zwisał kryształowy żyrandol. Pomimo wielu stolików rozstawionych na całej długości pomieszczenie to przypominało jednak bardziej salę balową, którą pewnie w rzeczywistości stawało się na polecenie co poniektórych ważniejszych gości.
Zdecydowaliśmy się zająć stolik w rogu sali, po przeciwnej stronie od okien. Pora na szczęście nie była jeszcze bardzo późna, toteż udało nam się załapać na menu śniadaniowe. Oboje zamówiliśmy sobie jajka z tostami i bekonem, a do tego kawę.
Pomimo kaca, który chyba dokuczał nam obojgu po wczorajszych nocnych wybrykach, i  ogólnego zmęczenia spowodowanego zmianą czasu nastrój między nami był całkowicie pogodny, a rozmowy kleiły nam się wyjątkowo dobrze. Uśmiech, jakkolwiek zmarnowany, zdecydowanie przeważał nad wyraźnie zarysowanymi pod naszymi oczami ciemnymi obwódkami.
Gdy skończyliśmy jeść i jedynie dopijaliśmy resztki jeszcze z lekka ciepłej kawy, w sali restauracyjnej pojawił się Izzy, bez krępacji popalając papierosa. Znalazłszy się tuż obok naszego stolika, przywitał się jedynie zwięzłym „cześć”, po czym jednym ruchem zgasił niedopałek w popielniczce i przysiadł się do nas. Nie zapowiadało się, by miał jeszcze cokolwiek powiedzieć, więc sama postanowiłam zagaić i dowiedzieć się, co z resztą z Gunsów. Stradlin oznajmił nam wówczas,  oczywiście niesamowicie obszernie, że się obudzili. Nie musiałam na szczęście wyciągać z niego więcej informacji, bo po niedługiej chwili dołączyli do nas także Duff ze Stevenem. Od nich dowiedziałam się, że Slash  póki co jeszcze „wracał do siebie”.
- Nie mam pojęcia, co robiliście wczoraj w nocy – zaczął stanowczym i niezbyt zadowolonym tonem Alan, ledwo postawił stopę w restauracji – i pewnie nawet nie chcę wiedzieć. Mam tylko nadzieję, że nie zaprzepaściliście właśnie t r z e c h  s u p e r  w a ż n y c h  k o n c e r t ó w.
W momencie, gdy kończył mówić ostatnie s u p e r  w a ż n e słowa, w progu pojawił się Hudson. Szedł powolnym krokiem i w znaczący sposób trzymał się za głowę. Za pewne miał też przymrużone oczy, jednak nie byłam w stanie tego stwierdzić, ponieważ skrzętnie ukrył swoją twarz za brązowymi loczkami; chyba nawet bardziej niż zwykle.
- Nie przesadzaj, nie jest tak źle – powiedział dość lekceważąco do menadżera. – Tylko trochę boli mnie gardło. No i głowa. Ale Emmy powiedziała, że pójdziemy do apteki i kupimy jakieś leki. I wtedy będzie git, prawda, Em? – powiedział i zwrócił głowę w moją stronę. Zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
- Eee… Tak, tak, jasne – odparłam z udawanym przekonaniem. Oczywiście, na samą chorobę pewnie by pomogły. Z tym że w ciągu kilkunastu ostatnich godzin ta choroba zdążyła nieco ewoluować, zmieszawszy się z innym mocno dokuczliwym schorzeniem zwanym potocznie kacem. Głęboko wątpiłam, by w aptece znalazły się na to leki.
- Eh, niech Wam będzie – westchnął Niven. – Nie mam ochoty na darcie się na Was z samego rana. Tym bardziej że mieliśmy się dzisiaj stąd ruszyć i zobaczyć chociaż część miasta, korzystając z faktu, że już tu jesteście. W między czasie wstąpimy do apteki i kupimy coś dla Saula.
Gdy wszyscy byli już gotowi, zgodnie ze słowami Alana opuściliśmy hotel. Razem z nami poszedł jeszcze Tom oraz Robert, oczywiście w towarzystwie swojego wszędobylskiego aparatu. Dzisiaj jednak nie czekały na nas żadne luksusowe samochody. By zaczerpnąć trochę typowego brytyjskiego klimatu, mieliśmy pojechać autobusem. Piętrowym, oczywiście.
W pół drogi na przystanek mieliśmy szczęśliwie aptekę, więc Slash nie musiał długo czekać na swoje leki. Tuż przed wejściem do środka Axl stwierdził jeszcze, że chyba ma na coś uczulenie, bo dostał wysypki na rękach. Wobec tego jemu też coś kupiliśmy.
 Nie obyło się także bez wejścia do monopolowego, „chociażby po to, żeby zobaczyć, co tu w ogóle sprzedają za ścierwo”. Chłopaki jednak zdążyli się oczywiście zaopatrzyć się w kilka butelek zgodnie z wspaniałomyślną zasadą „czym się strułeś, tym się lecz”. Axl poprosił także Roberta, by ten zrobił mu zdjęcie z opakowaniem jakiegoś dziwnego deseru, który, ku wielkiemu rozbawieniu chłopaków, nosił nazwę Spotted Dick*. Zarobił również drugą fotografię, tym razem w towarzystwie Izzy’ego, na którym razem trzymają małe pudełeczka fasoli** z napisem „eat me”. Tak, typowy wyraz twarzy Stradlina pasował do tego tekstu jak ulał.
Ostatecznie byliśmy w kliku różnych miejscach – na Picadilly Cirucus, w sklepach w Soho, a także w biurze WEA***, które było europejskim oddziałem macierzystej wytwórni Geffena i na dachu którego chłopaki zdążyli opróżnić do czysta swoje wcześniej zakupione trunki. Nie odniosło to chyba jednak najlepszego skutku. Wszyscy wciąż czuli się tak samo do dupy, o ile nie jeszcze gorzej. Zdawało się, że najlepiej funkcjonującym z nas wszystkich był Robert John, a gwoli ścisłości – jego aparat. Skurczybyk uwiecznił na swojej kliszy całe to nasze skacowane i wymęczone zwiedzanie.
Ostatnim punktem wycieczki była, znajdująca się na granicy Soho, Denmark Street – sławna brytyjska ulica pełna firm publishingowych i przeróżnych sklepów muzycznych. Sami weszliśmy do jednego z nich.
Na praktycznie całej długości jego głównej części rozciągały się regały pełne kaset z najróżniejszymi wykonawcami  i gatunkami muzycznymi. Po prawej znajdowała się kasa, a obok niej, pod ścianą, w równym rządku stały gitary elektryczne. Pozostałe instrumenty zostały ustawione na małym półpiętrze, na które prowadził metalowe, kręcone schody.
Przez kilka minut stałam przed jedną z półek i po kolei przejeżdżałam palcami po wszystkich kasetach, które znajdowały się przede mną. Pustym spojrzeniem wgapiałam się w poszczególne tytuły. Abbey Road, Let It Be, Paranoid, Hunky Dory, Diamond Dogs… Czy rzeczywiście chciałam je kupić? Nie wiem.
Nie odrywając dłoni ani wzroku od kaset, bezmyślnie przeszłam wzdłuż całej półki. Dopiero gdy zorientowałam się, że opuszki moich palców bezradnie zawisły w powietrzu, nie znajdując już oparcia w małych, plastikowych pudełkach, spojrzałam przed siebie. Kawałek dalej stał Slash i przyglądał się bordowemu Gibsonowi SG, od razu przywodzącemu na myśl czerwone rogi i szkolny mundurek Angusa. Zdawał się być tak samo „skupiony” jak ja jeszcze przed momentem, ale wcale się temu nie dziwiłam. I prawdopodobnie nie powinnam się była też dziwić temu, że po kilku sekundach znalazł się na podłodze, jednak stało się to tak nagle, że na chwilę aż stanęło mi serce.
- Slash, jezu, nic Ci nie jest?! – zawołałam z malującą się wciąż w moim oczach paniką i w mgnieniu oka podbiegłam do mulata. – Co się stało? – zapytałam po chwili, chwytając go za rękę i pomagając mu się podnieść.
- Wszystko w porządku – odparł, starając się z powrotem stanąć prosto na nogach, po czym podrapał się po głowie, marszcząc twarz w nieprzyjemnym grymasie. – To tylko ta choroba… No i może odrobinę kac, ale tylko trochę.
- Chcesz wrócić do hotelu? – zapytałam troskliwie.
- Nie, nie, nie trzeba. Dam radę, tak jak reszta.
Pokiwałam głową i jakby odruchowo na słowo „reszta” zaczęłam rozglądać się po sklepie. Izzy stał przy  półce z końcowymi literami alfabetu, znajdującej się po przeciwnej stronie pomieszczenia, i w skupieniu przeglądał kasety, chociaż przy jego zwykle kamiennej twarzy trudno było mi stwierdzić, czy nie było ono jedynie pozorne. Nieco dalej, oparci o ścianę, stali Steven z Duffem i rozmawiali o czymś z Robertem Johnem. Najwidoczniej dali sobie już spokój z udawaniem, że przy swoim obecnym stanie byli rzeczywiście czymkolwiek zainteresowani. Przeleciałam wzrokiem dookoła jeszcze kilka razy, jednak nigdzie nie dostrzegłam Rudzielca. Nieco mnie to zaniepokoiło.
- Slash, widziałeś gdzieś Axla? – zapytałam ze słyszalnym zmartwieniem w głosie.
Mulat pokręcił głową, na co ja niepewnie przygryzłam wargę. Następnie przeprosiłam Saula i ruszyłam w stronę wyjścia, które było jedynym punktem niewidocznym z tej części sklepu, a w którym miałam nadzieję jak najszybciej odnaleźć Rose’a.
Minąwszy próg pomieszczenia, od razu mignęły mi przed oczami rude włosy, widoczne przez balustradę schodów prowadzących do sklepów na wyższych piętrach. Na moich ustach od razu zagościł delikatny uśmiech, wyrażający ulgę; zniknął jednak szybciej niż się pojawił. Nim sama zdążyłam podejść do Axla, na swojej drodze zupełnie ni stąd, ni zowąd spostrzegłam trzech ochroniarzy maszerujących w jego stronę. Cóż, jeśli w tamtej chwili byłam zwyczajnie podenerwowana, to po kilkunastu następnych sekundach musiałam być już ostro wkurwiona - te pieprzone dupki po prostu do niego podeszły, chwyciły za ręce i chciały go stamtąd wynieść!
- Co jest, do chuja?! – wrzasnął kompletnie zaskoczony i zdezorientowany Rose, raz po raz spoglądając na każdego z osobna. – Wypierdalać z tymi łapami! – warknął po chwili do ochroniarzy, ogarnąwszy, co się działo, i momentalnie zaczął się im wyrywać. – Przecież nic nie zrobiłem, wy pierdolone skurwysyny!
Nie czekając ani chwili, szybko znalazłam się obok. Starałam się wedrzeć pomiędzy nich a Axla i odciągnąć go od nich. Ciągnęłam za rękawy, krzyczałam, żeby zostawili go w spokoju – na próżno. Wszyscy zaczęli się przepychać i tarmosić, a z ust Axla posypała się masa wyzwisk.
Nagle jeden z ochroniarzy brutalnie odepchnął mnie na bok, tak że prawie uderzyłam plecami o ścianę. Wówczas wściekłość Rose’a wzrosła do naprawdę niebotycznych rozmiarów. Z nadzwyczajną siłą wyrwał jedną rękę z uścisku ochroniarza i w swojej wyobraźni widziałam już, jak bierze zamach i wymierza siarczysty cios pięścią. On jednak, nie bacząc na nic innego, jak najszybciej objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie, zasłaniając mnie przed tymi gnidami tak, by nie mogli mnie tknąć. Uniosłam głowę do góry i skierowałam wzrok na jego twarz. Nie patrzył na mnie. Jego oczy nabiegły krwią, były pełne wściekłości. Gwałtowanie wypuszczał powietrze przez nos, a całe jego ciało było wyraźnie napięte; czułam to doskonale.
Bóg jeden wie, co by się dalej stało, gdyby dokładnie w tym momencie nie pojawili się Alan i Tom. Wymiana zdań między nimi a ochroniarzami była dosyć ostra, ale na szczęście krótka. Dzięki nim szybko zostawili nas w spokoju.
- Wszystko w porządku? – zapytał Axl z troską, gdy już nie musiał mnie osłaniać i odsunęliśmy się od siebie na nieco większą odległość. Jego oczy były spokojne, jednak nadal widocznie przekrwione.
- Powinnam chyba raczej zapytać o to Ciebie.
- Jaa.. Tak, tak, jest okej – odparł, zmieniając nieco ton głosu, i niepewnie przetarł kark dłonią. - Po prostu trochę gorzej się poczułem. To pewnie przez te leki na wysypkę. Chciałem po prostu tam posiedzieć i poczekać, aż mi przejdzie.
- Jasne. Rozumiem – odpowiedziałam krótko, ale z wyczuwalną empatią. Następnie uśmiechnęłam się do niego nieznacznie, a Rose odwzajemnił gest.

***

Po powrocie do hotelu praktycznie każdy bez słowa udał się do swojego pokoju; podobnie zrobiłam i ja. Zdjęłam z siebie z lekka przepoconą sukienkę, umyłam się najszybciej, jak tylko umiałam, wcisnęłam na głowę za duży t-shirt i położyłam się do łóżka. Jego miękkość w pierwszej chwili zdawała się być niemal zbawienna po całym tym ciężkim dniu. Teraz jednak mijało już ponad dwadzieścia minut, a ja nadal nie byłam w stanie zmrużyć oka.
Zarzuciłam flanelową koszulę na ramiona i wyszłam na balkon; w przelocie wzięłam papierosy i zapalniczkę z szafki nocnej. Odpaliłam jednego i bez celu zaczęłam wpatrywać się w niebo – było to na pewno lepsze niż gapienie się sufit.
- Ładna noc, prawda? – usłyszałam nagle po mojej prawej.
Odwróciłam głowę w tamtą stronę i na mojej twarzy zupełnie niespodziewanie pojawił się delikatny uśmiech. Axl stał oparty o balustradę i to raz spoglądał na mnie, to na niebo. W jego zielonych oczach odbijał się blask księżyca, co sprawiało, że wyglądały naprawdę pięknie.
- Co tutaj robisz? – zapytałam, również zerkając w stronę migoczących gwiazd. – Myślałam, że obok mnie ma pokój Izzy.
- Miał, to prawda. Ale się z nim wymieniłem.
- No tak – odparłam, kręcąc głową z cichym śmiechem. – Mogłam się tego spodziewać.
Gdy to powiedziałam, uśmiechnął się do mnie ciepło, jednocześnie z radością wpatrując się w moje oczy. Zaraz jednak ponownie odwrócił wzrok i zaczął się rozglądać dookoła, jakby chciał sprawdzić, czy na pewno byliśmy sami. Następnie podszedł do barierki przedzielającej nasze balkony i zaczął przez nią przechodzić. Po chwili stał już obok mnie.
- A Ty? Co tutaj robisz? – zapytał, patrząc na dłoń, w której trzymałam papierosa, i przejechał po niej opuszkami palców. – Poza paleniem, rzecz jasna.
- Nie mogłam zasnąć – westchnęłam, a następnie podniosłam wzrok z powrotem na niebo i powoli zaciągnęłam się dymem. Później odwróciłam się w jego stronę i podałam mu niedopałek.
- Wydawało mi się, że jesteś raczej zmęczona – powiedział i również się zaciągnął, patrząc przy tym cały czas na moją twarz.
- Mi też. – Wzruszyłam ramionami.
Nie odezwał się, ale z jego spojrzenia byłam w stanie wyczytać pytanie. Co jest, mała? – zadźwięczało mi w głowie i przez krótką chwilę stałam tylko, patrząc się w jego oczy. Kilka sekund później znowu odwróciłam wzrok.
- Martwię się – zaczęłam w końcu. -  O cały ten wyjazd. O was. Od momentu, kiedy opuściliśmy Hell House, wszystko zdaje się iść coraz gorzej. A to dopiero drugi dzień z dwóch tygodni. Boję się, co będzie dalej.
- Nie martw się, Em –  starał się dodać mi otuchy. - Poczekaj tylko, aż zaczniemy grać. Wtedy wszystko się zmieni.
Podniosłam głowę i spojrzałam na niego dość smutno.
- Nie zapowiada się póki co, żeby miało się zmienić…
- Zmieni się – powiedział z przekonaniem, niemal wchodząc mi w słowo. - Wszystko będzie dobrze, obiecuję Ci to.
Stałam przed nim bez słowa i wpatrywałam się w niezmienny,  pewny siebie wyraz twarzy, w błyszczące się oczy. Po chwili jednak spojrzałam w dół. Powoli wyciągnęłam rękę do przodu i z pewną dozą ostrożności chwyciłam jego dłoń. Momentalnie poczułam jak zaciska się na mojej.
                - Obiecuję – powtórzył.

* - Spotted Dick jest nazwą własną brytyjskiego deseru, który nie jest sprzedawany (a przynajmniej tak mi się wydaje) w Stanach Zjednoczonych, więc Gunsi, nie znając tej nazwy, zrozumieli ją dosłownie, stąd ich rozbawianie. W wolnym tłumaczeniu może ona oznaczać "nakrapiany kutas".
** - szczerze, nie mam pojęcia, co to jest, więc napisałam, że fasola. Jeśli ktoś ma lepszą teorię, to chętnie ją usłyszę.
*** - WEA - Warner-Elektra-Atlantic
_________________________________________________________________________________
          Witam! Wiem, że na ten rozdział trzeba było czekać dość... długo. Ale przewidywałam niestety, że tak będzie, kiedy zacznę chodzić do szkoły. Druga klasa liceum to już niestety nie jest zabawa, szczególnie jak chce się zdawać na maturze pięć rozszerzeń - po prostu czasu brak. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie i będziecie wybaczać dalej, bo wątpię, by dużo się w tej kwestii zmieniło.
          Rozdział nie jest może za długi, ale to w sumie tylko "część", więc mam nadzieje, że jest to w miarę zrozumiałe. Pierwotnie był dłuższy, ale zdecydowałam, że nie będę pisać o czymś, co zupełnie niczego nie wnosi, lub maksymalnie to skrócę, żeby nie było nudno. Dlatego właśnie podróż Gunsów po Londynie jest tak pobieżnie przedstawiona (poza sytuacją w sklepie muzycznym). No i nie wińcie mnie raczej co do bezsensowności niektórych sytuacji. Prawie każdy pomysł został zaczerpnięty z wydarzeń rzeczywistych.
          Poza tym możecie mnie jechać równo. Czuję niby, że jest lepiej, niż było, ale nadal nie idealnie, bo wiele rzeczy robiłam w pośpiechu. Tak czy siak, tym razem jestem całkiem zadowolona.
          Dodam jeszcze tylko, że co prawda starałam się to uwzględnić, ale może nie do końca to widać - powodem tego ogólnego zmęczenia i przymulenia nie jest tylko kac, ale też w bardzo dużej części zmiana czasu (no i choroba w przypadku Slasha). Żeby nie było, że Gunsi tacy słabi są.
          Serdecznie pozdrawiam. :*

18 komentarzy:

  1. Szeri Blosom is hir. Cieszmy się wszyscy.
    Geez, co za żałosne wejście.
    Na szczęście nie skupiamy się tu na mnie, toteż...
    Rozdział taki w sumie monotonny. Wprowadzający w uczucia osoby skacowanej. I tyle. No nic więcej z niego nie wyciągnęłam, choć może powinnam.
    Aż do momentu konfrontacji Em-Axl. Kocham ich, no. Daj im trochę szczęścia, bezlitosna. XD
    Kurde, posypałam się, nie wiem, co napisać. Smutno mi, że ja to nie Em i milion innych słów określających ten ból. Wprowadziłaś mnie w emostan. Giiit. XD
    Dobra, byle szybciej kolejny!
    Buzi, kochana. :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Grzecznie się witam. Przybywam stąd — The Unforgiven .
    Czytam Twojego bloga już jakiś czas. Wszystkie rozdziały mam za sobą i raczej na pewno zostawię pod każdym z nich komentarz. Tylko potrzebuję na to... Hm, małej chwilki. Mam ślimacze tempo komentowania.

    Wszystkie komentarze zaczynam od błędów.
    Po pierwsze, nie zaczynaj dialogu od dywizu (to ten mały pierdółek na początku mówionej kwestii). Później, gdy piszesz dalej, zmienia się on w półpauzę. Zaczynaj więc od niej, a nie od niego. Wpływa to na estetykę tekstu.
    Dalej:
    […] kolejnego osobnika uwalonego na tym samym łóżku […] — „uwalony” ma inne znaczenie. Tutaj raczej chodziło o „rozwalonego”.
    […] Zamknęłam oczy i powoli uniosłam głowę ku górze […] — powstało coś w stylu cofnąć się w tył, masło maślane. „ku górze” jest tu absolutnie zbędne. Nie da się unieść głowy w dół, prawda?

    Co do samej treści:

    Rozdział był… Nie powiem, że całkiem nudny, więc ujmę to tak — mało ciekawy, o. To, co piszesz, czyta się ogółem dobrze, masz przyjemny styl pisania i potrafisz przenieść to na pikselowe karty Worda. Szkoda tylko, że marnujesz to na całorozdziałowe pitu pitu o przykrych skutkach picia. Nie piszesz tutaj poradnika pod tytułem „Jak walczyć z kacem”, więc nie musisz temu poświęcać lwiej części tekstu.
    Owszem, choroba Saula to już coś innego. Nie poświęciłaś temu szczególnie dużo, ale ma to też swoją dobrą stronę. Wiadomo, trzeba w czytelniku zasiać to małe ziarenko niepewności pomieszanej z ciekawością. Także ja daję za to plusik.
    Zwiedzanie Londynu. Również mało odkrywcze, ale nie będę się czepiać. Są w Wielkiej Brytanii, to warto coś pozwiedzać. Okej.
    I tutaj wtrącę kolejną uwagę. Mniej przekleństw! Naprawdę można zastąpić „wkurwiona” słowem „zdenerwowana” albo tego łagodniejszą wersją — „wkurzona”. Nie trzeba rzucać kurwami na prawo i lewo, by przekazać emocje wiążące się z przeżyciami bohaterów. W dialogach, owszem, ukazujesz charakterek postaci, ale w narracji można trochę odpuścić. Za dużo przekleństw powoduje, że z czasem tekst robi się zwyczajnie odpychający. I nie tyczy to się konkretnego rozdziału, tylko raczej chodzi o całokształt.
    Mamy również konfrontację na linii Emmy – Axl, która przebiegała raczej spokojnie. Dobrze. Kocham te relacje między bohaterami, coś w stylu najpierw nic, potem BUM!, potem wszystko się wali, potem powolne odbudowywanie więzi, a następnie jest wielki come back. Trafiasz tym w moje serduszko, kolejny plusik.

    Okej, to chyba wszystko, co miałam do powiedzenia.

    Ogółem rozdział zasługuje na miano „niezłego”, zwłaszcza że wiem wiem, iż jesteś w stanie napisać coś lepszego.

    Pozdrawiam cieplutko :*

    OdpowiedzUsuń
  3. No hej!
    Myślałam, że już nie napiszesz :(
    Rozdział mi się podobał, jak zwykle. Czasem trzeba wprowadzić trochę nudy, aby zaczęło się dziać. Ale w jednym się zgodzę z poprzednim komentarzem... Za dużo przekleństw :(
    Mam nadzieję, że znajdziesz więcej czasu na pisanie i Axl w końcu będzie z Em ;)
    Pozdrawiam :*
    ~Agata

    OdpowiedzUsuń
  4. Ohoho jak mnie tu dawno nie było ❤️Ja jak zwykle opóźniona, ale komentuję ❤️ Szczerze mówiąc rodział może i troche przynudnawy, ale za to lekki i przyjemny w odbiorze. Ilość przekleństw zupełnie mi nie przeszkadza, bo halo - to są gwiazdy rocka, a nie kulturalni bussinesmani i przekleństwa czynią ich bardziej prawdziwymi. W sumie to co do samego rozdziału nie wiem co jeszcze mogę powiedzieć, wiec powiem to co zwykle - czekam na kolejną część i może tamtą skomentuję i przeczytam prędzej niż tą 😂❤️
    ~~
    Vayshir

    OdpowiedzUsuń
  5. uwielbiam wątek Axl-Emma, mam nadzieję, że wkrótce znowu będą razem, serio czekam już na to ze zniecierpliwieniem od bardzo dawna. Czekam na następną część! <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Chciałabym serdecznie zaprosić do odwiedzenia mojego bloga z recenzjami filmów, gier, seriali, muzyki, a także poradami i opiniami na różne tematy. Dopiero zaczynam, dlatego miło by było gdybyście weszli, przeczytali, ewentualnie zostawili jakiś komentarz. Z góry dziękuję ;)
    http://szczere-recenzje-i-inne.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Kobieto uwielbiam Cię tak samo jak uwielbiam Gunsów. Przeczytałam całe opowiadanie w jeden dzień i nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów. Jesteś niesamowicie utalentowana. Weny życzę i wszystkiego dobrego w Twoim życiu.
    PS
    Coś czuję, po niektórych rozmowach na przykład Izzy'ego z Axl'em, że powstaną z tego piosenki "Patience" i "Sweet Child O' Mine". Byłoby wspaniale gdybyś to opisała!
    Pozdrawiam. Od wczoraj wierna czytelniczka. AvieRose.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  9. To jest świetne! :)
    A Axl taki... fajny ;D
    Czekam z niecierpliwością na następny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Genialny blog :) moj ulubiony! zapraszam też na mój -----> http://notinthislifeetime.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. Uwielbiam te opowiadanie ;)
    Nie mogę się doczekać aż Axl i Em będą znowu razem :)
    Czekam na next ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Autorko, żyjesz?

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja bym tylko chciała wiedzieć, czy jest jeszcze szansa na kolejny rozdział. Czy może to już koniec?

    OdpowiedzUsuń
  14. Czy napiszesz coś jeszcze? To opowiadanie jest cudowne. Trochę przykro że nic nie napisałaś po tak ważnej konfrontacji Axl-Emmy. Wracaj!

    OdpowiedzUsuń
  15. Byłoby genialnie gdybyś coś jeszcze napisała.. Pozdrawiam! 😊

    OdpowiedzUsuń

Proszę, jeśli czytasz, napisz komentarz. Nie musi być długi i piękny. Ważne, żeby był. Chcę jedynie wiedzieć, czy rozdział Ci się podobał, a jeśli nie, to dlaczego. Taka wiadomość od Ciebie daje mi nie tylko ogromną motywację do dalszego pisania, ale również informację, co i w jaki sposób powinnam w swojej twórczości poprawić. Każdy komentarz się liczy. Dziękuję.