piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział 19: Błędne koło.

Padał ulewny deszcz. Dodatkowo było dziwnie zimno. Aż za zimno jak na tę porę roku. Nawet nie pamiętam, skąd się tu w ogóle wziąłem. Spojrzałem na tabliczkę z nazwą ulicy. Santa Monica Boulevard. Wzruszyłem ramionami i ruszyłem dalej przed siebie. Dookoła było jakoś dziwnie pusto, szaro. Zupełnie nie podobnie do codziennego obrazu Los Angeles. Co jakiś czas mijali mnie jedynie nieliczni ludzie, ubrani w prawie identyczne, beżowe płaszcze. Zacząłem się bliżej przyglądać ich twarzom, ale po chwili ze zdziwieniem stwierdziłem, że nie mogłem ich dostrzec. Jedyne, co byłem w stanie zobaczyć, to oczy – puste, zupełnie bez wyrazu. Poczułem się wyjątkowo niepewnie. Coś tu było nie tak...
Po chwili jednak kompletnie przestałem zważać na to wszystko, bo tuż po mojej prawej spostrzegłem starą, zniszczoną kamienicę. Znałem ją. Ona tutaj mieszkała. Objąłem budynek wzrokiem od najwyższego piętra w dół, po czym nagle moje spojrzenie zatrzymało się na schodach. Na ostatnim stopniu skulona siedziała drobna, ciemnowłosa dziewczyna. Mój Boże.

- Emmy? – Wychrypiałem cicho, bo ledwo mogłem mówić przez to, co właśnie zobaczyłem.
Ona jednak najwyraźniej to usłyszała. Momentalnie podniosła głowę i spojrzała na mnie. Kiedy zobaczyłem jej twarz, poczułem się, jakby ktoś wbił mi szpikulec prosto w serce. Jej oczy... były tak przeraźliwie smutne. W dodatku spływały z nich łzy. Skórę miała prawie białą, a usta w kolorze blado-fioletowym. Po chwili powoli uniosła rękę i wyciągnęła drżącą dłoń w moim kierunku. Wyraz jej twarzy błagał mnie o pomoc. Bez żadnego wahania również wyciągnąłem rękę w jej stronę i chciałem ją chwycić, ale... nie mogłem. Cholera, dlaczego nie mogłem? Próbowałem ponownie – zacząłem sięgać coraz bardziej i bardziej, po czym nagle zorientowałem się, że... z każdą chwilą ona była coraz dalej ode mnie. Nie. Cholera, nie!
-Emmy! Emmy! – krzyknąłem do niej, jednak nic to nie dało. Dziewczyna coraz bardziej się ode mnie oddalała, a ja widziałem coraz większy smutek i cierpienie na jej twarzy. - Emmy! Nie! Emmy! Emmy!
Krzyczałam, wyrywałem się do niej, wyciągałem ręce... ale nie mogłem. Nie mogłem absolutnie nic zrobić. Czułem się jak sparaliżowany. Jakby trzymała mnie jakaś niewidzialna siła. Zobaczyłem tylko, jak ręka Emmy bezsilnie opada w dół...

***

- Emmy! – krzyknąłem głośno, podrywając się do góry.
Automatycznie zacisnąłem dłonie na tym, co miałem pod sobą, po czym gwałtownie łapiąc powietrze w płuca, pośpiesznie rozejrzałem się dookoła. Przed oczami mignęła mi odchodząca ze ścian farba, pianino i rozwalająca się szafka. Zaraz potem spojrzałem w dół i zobaczyłem wymiętoloną kołdrę leżącą na moim materacu. Mój oddech zwolnił. O mój Boże. To wszystko... to był tylko sen. Głośno wypuściłem powietrze z ust, po czym zamknąłem oczy. Spuściłem głowę w dół i podparłem ją rękoma. Dobra, spokojnie. To tylko sen. Nic więcej, tylko zwykły, nic nieznaczący sen. Przecież jej nic nie jest. Wszystko jest w porządku. Jest tutaj, w Hell House, bo pomógł jej... cudowny i kochający przyjaciel Duff... a nie ja. Westchnąłem cicho, po czym przetarłem ręką czoło, na którym pojawiły się kropelki potu.
Powoli podniosłem się z łóżka i w samych bokserkach poszedłem do łazienki, żeby wziąć prysznic. Chciałem zmyć z siebie ten cały pot, ale również wspomnienie tego dziwnego koszmaru. Musiałem jakoś ukoić moje biedne, zszargane nerwy. Po wyjściu z łazienki poszedłem jeszcze do mojego pokoju, żeby zarzucić na siebie jakieś ciuchy i nie paradować tak po domu w samym ręczniku, po czym skierowałem się na dół. Sam prysznic niestety nie wystarczył i czułem, że muszę się czegoś napić.
Stanąłem w progu kuchni i zobaczyłem tam obraz, którego raczej się nie spodziewałem, a pewnie powinienem - tyłem do mnie przy kuchence stała Emmy i smażyła coś na patelni. Ubrana była jedynie we flanelową koszulę, jakiś t-shirt i majtki, przez co w całej okazałości było widać jej gładkie, szczupłe nogi i po części nawet kawałek zgrabnych pośladków. No cóż, tego nie mogłem jej odmówić – piękna to ona była. Oblizałem usta na ten widok, po czym przełknąłem ślinę i cicho odchrząknąłem. Ona najwidoczniej musiała to usłyszeć, bo drgnęła lekko, po czym odwróciła głowę w moją stronę. Kiedy tylko mnie zobaczyła, jej twarz momentalnie przybrała ten sam nieprzyjemny wyraz co wczoraj, po czym szybko odwróciła się ponownie w stronę kuchenki. Zanim jednak wróciła do smażenia, chwyciła dłońmi za skrawek swojej koszuli i obciągnęła ją w dół, najprawdopodobniej żeby zasłonić swoje półnagie pośladki przed moim wzrokiem. Zaśmiałem się delikatnie, kiedy to zrobiła. Czy ona myślała, że ja nie wiem, co tam chowa? Wzruszyłem ramionami i niby kompletnie obojętne podszedłem do lodówki, żeby wyjąć z niej coś do picia. Przeleciałem wzrokiem po jej zawartości, ale nic specjalnego nie zauważyłem... oprócz osoby, która stała niedaleko mnie. Nie odwracając głowy, spojrzałem w stronę Emmy. Ona niby wciąż była zajęta wyłącznie smażeniem, ale zauważyłem, że nieznacznie zerkała w moją stronę...
Nie widząc nic lepszego, chwyciłem za piwo i zamknąłem lodówkę. Podszedłem do okna, oparłem się o parapet, przy pomocy którego zaraz otworzyłem butelkę i po prostu przyglądałem się brunetce, popijając alkohol. To zerkałem na nią, to niby na coś „szalenie interesującego” za oknem, to znowu na nią, ale w sumie nie wiedziałem, co powinienem teraz zrobić. No tak, czyli nadal potrafiłem się wyłącznie na nią patrzeć. Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć... ale zaraz je zamknąłem. Cholera, wiedziałem, że ona nie jest specjalnie zadowolona z mojej obecności tutaj, ale czułem, że muszę się do niej odezwać.
- Ładnie pachnie – rzuciłem po chwili, byle by tylko coś powiedzieć. – Co to?
- Naleśniki – odparła, nawet na mnie nie patrząc.
No tak. Mogłem się tego spodziewać. Idiotyczne pytanie. Co za kretyn ze mnie.
- To miło z twojej strony, że gotujesz – dodałem zaraz. – Wiesz, od lat nie jedliśmy żadnego domowego żarcia. Tylko pizzę i jakieś barowe żarcie. To na pewno nam dobrze zrobi – pieprzyłem trzy po trzy.
- Taa... Chłopaki już mówili.
Czułem jej niechęć do mnie i całej tej rozmowy, ale jednak się nie poddawałem.
- W ogóle twoja obecność w domu pewnie bardzo nam pomoże. – Starałem się być miły i nawet lekko się uśmiechnąłem.
- Ty wydajesz się radzić sobie dobrze beze mnie.

Moja mina wtedy zrzedła. Czułem, że to było nasycone ironią, zwłaszcza po tym, co widziała wczoraj. Westchnąłem i spuściłem wzrok w dół. Wiedziałem, że nie mam chyba na co liczyć, ale chciałem przynajmniej spróbować. Wyglądało jednak na to, że w chwili obecnej Emmy nie zamierzała uraczyć mnie nawet jednym miłym słowem. Zrezygnowany chwyciłem w dłoń swoją butelkę i skierowałem się ku wyjściu z kuchni. Jednak tuż przy drzwiach zatrzymałem się, bo usłyszałem jakiś hałas. Po chwili do pomieszczenia wparowali Steven i Duff.
- Boże, jaki jestem głodny!  – krzyknął Adler. Momentalnie usiadł przy stole i najwyraźniej zaczął wyczekiwać, kiedy wreszcie na jego talerzu pojawi się jakieś żarcie. Wygłodniały skurwysyn.
Duff natomiast podszedł do Emmy nadal stojącej przy kuchence i spojrzał na patelnie oraz na talerz obok, na którym leżało pełno naleśników.
- Cholera, Em, jesteś po prostu niesamowita! – powiedział do niej, po czym przyciągnął ją do siebie ramieniem i dał jej buziaka w policzek. – Dzięki, serio.
Przewróciłem tylko oczami na ten widok, po czym z powrotem odwróciłem się w drugą stronę i chciałem wreszcie stamtąd wyjść. Zaraz jednak w progu pojawił się Izzy i zagrodził mi drogę.
- O, hej – powiedział, wyjmując uprzednio papierosa z ust i dmuchając mi dymem prosto w twarz. – Miło, że postanowiłeś jednak wyjść z pokoju. Wybierasz się gdzieś?
- Idę do siebie – odparłem beznamiętnie.
- Śniadania nawet nie zjesz? Patrz, Emmy zrobiła naleśniki. – Ruchem głowy wskazał na brunetkę nakładającą właśnie jedzenie na talerze. – Myślę, że dla ciebie też starczy.
- Axl, Izzy! Chodźcie, bo nie dostaniecie żarcia! – zawołał do nas Popcorn.
- To co? Zostaniesz jednak? – zapytał Stradlin, po czym skierował się do stołu.
Westchnąłem głośno, po czym jednak poszedłem za Izzym i również zająłem miejsce. Emmy zaraz nałożyła wszystkim naleśniki na talerze i polała je syropem klonowym. O dziwo mi też uczyniła ten zaszczyt, nic nawet nie mówiąc ani nie patrząc przy tym na mnie, jakby chciała mnie zabić. Nie ukrywałem zdziwienia, ale zdecydowanie doceniłem ten gest i nawet się do niej delikatnie uśmiechnąłem. Ona jedynie zmierzyła mnie przenikliwym wzrokiem.
W czasie gdy jedliśmy śniadanie, do domu zdążył wrócić Slash, który najwyraźniej pałętał się wczoraj gdzieś po Sunset i pewnie wylądował u jakiejś laski w łóżku.
- Czuję jakieś dobre jedzenie! – zawołał jeszcze w salonie, po czym wszedł do kuchni. – No witam was. – Wyszczerzył się i zaczął się kierować w stronę stolika, przy którym najwyraźniej miał zamiar usiąść, ale... zaraz się zatrzymał. – O Boże, Axl! Co ty robisz w domu? – zawołał do mnie. – Cholera, mam wrażenie, jakbym od wieków nie widział tej twojej rudej mordy.

Wszyscy się wtedy zaśmiali. Nawet Emmy.
- Taa... Też się cieszę, że cię widzę, Saul – odpowiedziałem mu i uśmiechnąłem się krzywo.
On również się uśmiechnął, po czym chciał zająć miejsce przy stole, ale... znowu się zatrzymał.
- Ej, chwilę... To skoro ty tu jesteś, to znaczy, że ja nie mam gdzie siedzieć – świadczył po chwili.
Niesamowite spostrzeżenie, panie Hudson. Mieliśmy w końcu tylko pięć krzeseł. Fakt faktem, że i tak zwykle nawet z nich nie korzystaliśmy, ale teraz nagle zrobiło się ich aż za mało.
- No cóż, podłoga czeka, Saul – powiedział do niego Duff i ruchem głowy wskazał na miejsce pod ścianą.
- No pewnie, ja zawsze na podłodze – mruknął Slash. – Jak jakiś, kurwa, pies normalnie – dodał, po czym wziął talerz, nałożył sobie na niego kopiastą porcję naleśników i zasiadł na podłodze. – Chyba powinniśmy zainwestować w nowe krzesło.
Dalsza część śniadania minęła nam już raczej w spokoju. No może oprócz momentu, kiedy chłopaki powiedzieli mi, że będziemy nagrywać teledysk do Welcome to the Jungle i o mało co nie zakrztusiłem się naleśnikami z wrażenia. Fakt, może i nie miałem najlepszego humoru przez to wszystko, co ostatnio działo się w moim życiu, ale przecież takich informacji nie dostaje się codziennie. Nie mogłem udawać, że nie jestem ani trochę zadowolony z tego powodu. Cholera, przecież to miał być nasz pierwszy teledysk i to jeszcze ten, który już od tak dawna planowaliśmy. To naprawdę było coś.
Kiedy zjedliśmy już śniadanie, wszyscy zajęli się swoimi sprawami, a ja oczywiście udałem się do swojego pokoju, tak jak zamierzałem wcześniej. Na początku cały czas myślałem o tym teledysku i o tym, jak dokładnie będzie wyglądał. Chciałem jeszcze to wszystko szczegółowo przemyśleć, starałem się coś zaplanować, może nawet zapisać, ale jednak po jakimś czasie wszystkie te czynności wydały mi się kompletnie pozbawione sensu, bo... przecież tam na dole była ona. Przy tym wszystko inne traciło jakiekolwiek znaczenie. Nawet jeśli nie mogłem jej mieć dla siebie, samą przyjemnością dla oczu było chociaż na nią popatrzeć.
Skończyło się więc na tym, że przez cały dzień pałętałem się po domu w jedną, w drugą i tak w kółko. Błędne koło. Z jednej strony czerpałem satysfakcję z jej widoku, a z drugiej... to było po prostu chore. Widziałem tylko, jak cały czas siedzi tam sobie ze swoim cudownym przyjacielem Duffem i poświęca uwagę każdemu, tylko nie mi. No a ja... Właśnie - ja tylko wpatrywałem się w nią tęsknym, zbolałym wzrokiem. Czułem, że zaczynam wariować. Wiedziałem, że jeśli zaraz stamtąd nie wyjdę, to chyba całkiem oszaleję.
Prawie kompletnie niezauważony opuściłem Hell House i ruszyłem w kierunku Sunset. Nie wiedziałem, gdzie konkretnie mam zamiar iść, ale było mi w sumie wszystko jedno. Nie mogłem siedzieć cały dzień w tym domu i zadręczać się, patrząc na nią. Potrzebowałem chwili wytchnienia, przerwy. Po prostu musiałem się jakoś rozerwać. Słońce zmierzało już ku zachodowi, więc gdziekolwiek bym teraz nie poszedł, będzie tam pełno ludzi, ale nie zważałem na to. Na nic już w sumie nie zważałem.
W końcu wyszło na to, że trafiłem do Rainbow. Usiadłem przy barze, zapaliłem papierosa, po czym od razu zamówiłem sobie wódkę. Tak, cudownie. Nachlam się, zapomnę o wszystkim i już w ogóle nie będę wiedział, co się dzieje. Ale czy miałem jakieś wyjście? Moja sytuacja była beznadziejna. Byłem zakochany w dziewczynie, która szczerze mnie nienawidziła i w dodatku miała do tego całkiem niezłe powody. A ja chyba nie byłem w stanie zrobić nic, żeby zmienić jej zdanie na mój temat. Oparłem się łokciami o bar i ukryłem twarz w dłoniach. Kurwa, byłem na zupełnie przegranej pozycji. Jeszcze chyba nigdy nie było aż tak źle...
- Cześć, skarbie – usłyszałem nagle po mojej prawej.
Niechętnie podniosłem głowę i z niezbyt przyjemnym wyrazem twarzy zmierzyłem wzrokiem osobę, która miała czelność mówić do mnie „skarbie”. Ku mojemu niezadowoleniu, była to jakaś cycata, półnaga laska, która szczerzyła się do mnie niemiłosiernie.
- Czego?
- Axl, kocie, to ja. Nie pamiętasz już? Byłeś u mnie tydzień temu.
Hmm... No tak, może faktycznie tak było. Zaraz, jak ona się nazywała... Cherry? A może Mary? Ostatnio pieprzyłem tyle lasek, że już nawet nie pamiętam. A zresztą co za różnica. One wszystkie i tak mają tak samo na imię.
- Taa... Może, ale to było tydzień temu.
Chciałem wrócić do mojej wódki i użalania się nad sobą, ale ona niestety nie dawała za wygraną.
- Hmm... A nie chciałbyś może tego powtórzyć? Co? – zapytała i położyła mi dłoń na kolanie, którą zaraz zaczęła kierować coraz wyżej w kierunku mojego krocza.
- Odpieprz się! – warknąłem i zabrałem jej dłoń z mojego uda. – Wyobraź sobie, że nie mam dzisiaj ochoty na seks, więc, że tak powiem, wypierdalaj. Znajdź sobie innego chętnego. Tutaj jest mnóstwo facetów, którzy szukają jakiejś łatwej dupy do wyruchania, więc raczej nie będziesz miała z tym problemu.
Kiedy to powiedziałem, zmrużyła oczy i popatrzyła na mnie ze złością.
- Świnia – rzuciła, wyraźnie oburzona moimi słowami, po czym odwróciła się demonstracyjnie i odeszła.
Przewróciłem oczami, a następnie chwyciłem za szklankę stojącą przed mną w nadziei odnalezienia upragnionego spokoju w wódce i dymie z papierosa, którego trzymałem w dłoni. I być może było to nawet możliwe, dopóki nie odniosłem wrażenia, jakby ktoś mnie przed chwilą wołał. Odwróciłem głowę w stronę, z której dobiegał dźwięk, i pech chciał, że ujrzałem tam niedużą grupkę dziewczyn, z których jedna do mnie machała. Kurwa mać... Kolejna, z którą ostatnio spałem? Stwierdziłem, że ją zignoruje i po prostu odwróciłem głowę w drugą stronę, a tam... kolejne dziewczyny. Boże, skąd one się tu wszystkie wzięły? Ta sytuacja zaczęła mnie wyjątkowo przytłaczać. Nie, zdecydowanie nie czułem się komfortowo w takim tłumie panienek, które marzą tylko o tym, żebym je wyruchał. Z delikatnym przerażeniem na twarzy powoli podniosłem się krzesła, zostawiając po sobie jedynie pustą szklankę i niedopałek papierosa w popielniczce, po czym szybko opuściłem bar.
Szedłem przez Sunset Boulevard z opuszczoną głową oraz spojrzeniem wbitym w ziemię i łudziłem się, że nikt mnie nie pozna, ale ze skórzanymi gaciami, kowbojkami i dodatkowo rudymi włosami to było mocno wątpliwe. Na zewnątrz było już jednak ciemno, latarnie uliczne nie dawały zbyt dużo, a światło neonów było tak nikłe, że byłem trochę bardziej spokojny niż jeszcze przed momentem. Minąłem po drodze The Roxy, Cathouse i parę innych klubów, aż, przechodząc obok Whisky a Go Go, rzucił mi się w oczy Skid Row. Hmm... Skądś znałem tę nazwę. Czy to przypadkiem nie ten nowy zespół Bacha? Tak, chyba właśnie tak. Najwyraźniej grali dzisiaj w Whisky. Przyjrzałem się bliżej plakatowi wiszącemu na ścianie budynku. Cena za bilet nie była specjalnie wygórowana, bo jedynie 4$, więc pomyślałem – a co tam, wchodzę. Wyciągnąłem resztkę mojej forsy z kieszeni i zapłaciłem za wstęp.
napis
Już po przejściu przez próg dało się słyszeć mocne bicie perkusji, ostry dźwięk gitar i głośny, męski głos. Tak, to z pewnością był Bach. Tylko on wydzierał się w ten sposób. Zaraz dostałem się na główną salę i dostrzegłem zespół w całej okazałości, a na przodzie Sebastiana latającego po scenie, machającego tymi swoimi włosami i co chwilę wymachującego do ludzi środkowym palcem. Zaśmiałem się na ten widok, po czym stanąłem z tyłu pod ścianą, żeby nie musieć pchać się w tłum. Fakt, póki co publiczności nie było specjalnie dużo, a ponad połowę przybyłych stanowiły zwariowane laski szalejące na widok młodych, długowłosych chłopaków. Co chwilę jednak ludzi pojawiało się coraz więcej i byłem przekonany, że klub niedługo wypełni się po brzegi. Nowy zespół najwyraźniej budził zainteresowanie, a miał do tego pełne prawo, bo brzmieli naprawdę dobrze. W sumie po części nawet podobnie do nas. Różnica była jednak taka, że oni dopiero zaczynali, próbowali się wybić, grali, prawie zupełnie nic z tego nie mając. My ten okres mieliśmy już za sobą i właśnie rozwijaliśmy skrzydła ku wielkiej karierze. Pamiętam jednak, kiedy też byliśmy tacy jak oni. Młodzi, nic nieznaczący, gnojeni przez wszystkich. To były ciężkie, ale jednocześnie niezwykle emocjonujące czasy.  Nasze początki. Geneza Guns N’ Roses. To, od czego wszystko się zaczęło. I tak jak my zaczynaliśmy, tak samo zaczynają oni.
Skid Row zagrali w sumie z sześć, może siedem utworów, w tym 18 and Life i Youth Gone Wild, przy które spotkały się z najbardziej pozytywną reakcją publiczności przyznam, że na mnie też zrobiły całkiem niezłe wrażenie. Najbardziej jednak spodobał mi się utwór I Remember You – miłosna ballada, grana w dużej części na gitarze akustycznej.

Kiedy skończyli grać i ludzie zaczęli się rozchodzić, ja ruszyłem w kierunku sceny. Zespół zbierał już swój sprzęt i powoli kierował się na zaplecze, jednak, zanim to zrobili, zdążyłem machnąć Bazowi ręką, a ten szczęśliwie mnie zauważył.
- Hej, Axl! –zawołał i również do mnie machnął. – Dobrze Cię widzieć! Chodź! – krzyknął i ręką wykonał gest na znak, żebym poszedł z nimi za scenę.
Po chwili znaleźliśmy się na zapleczu. Ja, Bach i jakichś czterech chłopaków, z czego jeden od razu wyjątkowo przykuł moją uwagę, bo poza wielką burzą brązowych włosów miał jeszcze kolczyki połączone łańcuszkiem od nosa aż do ucha. Dość nietypowe...
- Chłopaki, to jest ten słynny Axl Rose, ale spodziewam się, że to już wiecie –  powiedział Bazz. Przedstawił mnie tak, jakbym był nie wiadomo jaką szychą, ale, szczerze mówiąc, pochlebiało mi to. Tak właśnie powinno być - kłaniać się skurwysyny, pan Rose przed wami.
- Axl – kontynuował - to są nasi dwaj gitarzyści - Snake i Scotti. – Wskazał na chłopaka z włosami rozczapierzonymi prawie jak Duff, tylko znacznie dłuższymi, i drugiego z niewielką bródką. – Basista Rachel – teraz mówił o tamtym z tym dziwnym kolczykiem – oraz perkusista Rob.
Podczas kiedy ja zastanawiałem się, jak facet może nazywać się Rachel, zespół zdążył już z pewnością dogłębnie mnie obczaić, stwierdzić, że ten Axl to na pewno ten Axl, i dodatkowo obgadać mnie w myślach.
- No proszę, Baz, a jednak wcale nie kłamałeś, że go znasz – odezwał się nagle Snake, na co Sebastian przewrócił oczami. –  Fajnie jest wreszcie poznać kogoś tak znanego w L.A. – tu już zwrócił się do mnie. – Twój zespół jest zajebisty, serio. Byłem na kilku waszych koncertach i naprawdę kopiecie dupę. – Wyszczerzył się do mnie.
- Dzięki – odparłem i uśmiechnąłem się krzywo. – Wy też jesteście całkiem nieźli – dodałem zaraz, co nawet nie mijało się z prawdą. – Macie fajne brzmienie, mocne chórki i kilka naprawdę dobrych kompozycji. Zwłaszcza 18 and Life i Youth Gone Wild. No i jeszcze I Remember You. Ma w sobie głębię, serio.
- Dzięki – odezwał się wtedy Rachel z szerokim uśmiechem na ustach. – Większość naszych piosenek napisaliśmy ja i Snake – powiedział z dumą. – To świetnie, że ci się podobają.
- Cóż, jeśli jeszcze trochę je dopracujecie i lepiej wszystko zgracie ze sobą, to myślę, że mogą nawet stać się hitami – odpowiedziałem i sam nawet się trochę uśmiechnąłem.
Pogadaliśmy sobie jeszcze przez chwilę o muzyce, o tym, nad czym powinni popracować, a co im dobrze wychodzi, po czym chłopaki zwinęli się, żeby zapakować sprzęt do samochodu. Na zapleczu został tylko Bach.
- No, Axl, a w ogóle to jak ci tam idzie w życiu osobistym? – zapytał mnie. – Co z tą twoją Emmy? Przeleciałeś ją w końcu?
Zmrużyłem oczy, kiedy to powiedział. Wcześniej jakoś nawet o ty nie myślałem, ale teraz nagle mi się przypomniało, że to przecież on zaproponował mi tę pieprzoną pigułkę. Tę, przez którą wszystko się zjebało. Tak, nie mogłem zaprzeczać, zgodziłem się na to wszystko i wrzuciłem ją do tego drinka, więc to była też moja wina, ale cała ta inicjatywa nie wyszła przecież ode mnie. Cała ta akcja była jego pomysłem.

- Wiesz co? – powiedziałem po chwili. – Już nigdy więcej nie będę słuchał tych twoich jebanych rad.
_________________________________________________________________________________
           Proszę bardzo, macie tu rozdział na zakończenie wakacji. Mam nadzieję, że osłodzi on Wam trochę ten smutny czas. Wiem, że nie jest on niczym specjalnym  i nie ma w nim żadnych przełomowych wydarzeń, ale jednak jest. I jest dużo Axla. I trochę Emmy. I ponoć z tego powodu miał być dobry.
          Dziękuję Starlight za zrecenzowanie początku rozdziału oraz pomoc z opisem członków Skid Row (którzy się i tak praktycznie nie udzielają, ale jednak są). :*
          Niekoncertowy koncert z dedykacją dla Perry. :* Wybacz fakt, że tak dużo Axla. W następnym będzie mniej.
          INFO: Jeśli mam kogoś z czytelników w znajomych na facebooku i nigdy z nim nie pisałam, a ten ktoś chciałaby być powiadamiany o nowych rozdziałach, to proszę do mnie napisać (na fb oczywiście).
          INFO 2: Na prośbę niektórych czytelników został założony specjalny ASK, który należy do EMMY. Możecie tam zadawać naszej głównej bohaterce pytania, jakie tylko Wam się podobają. Pamiętajcie tylko, żeby te pytania kierować do niej, a nie do mnie.
          Serdecznie pozdrawiam. :*

3 komentarze:

  1. No witam :*
    Hah, dziękuję za podziękowania (ale to brzmi XD), ale moja pomoc w opisie Skidów była raczej znikoma hahahha :D
    Ej i wiesz co Ci powiem? Po raz pierwszy włączyłam sobie muzykę do tekstu! Ha! Tyle, że od razu ja wyłączyłam :P Ale to dlatego, że przeszkadzała mi w czytaniu znajomość tekstu piosenki na pamięć :D i zamiast skupiać się na rozdziale to ja sobie podśpiewywałam. Taaa XD
    I w ogóle na początku się nie zczaiłam, że ten pierwszy fragment to ten, który już czytałam i takie "zaraz, zaraz, ja to skądś znam" hahah, taki nieogar :P
    Slash na podłodze. :D Moim zdaniem to idealne miejsce... Ja tam lubię siedzieć na podłodze :P
    Koncert Skid Row za 2$?! Ja tam chcęęęęęęę!!!!!!!!!!
    Najlepszy fragment to jednak: "Tak właśnie powinno być. Kłaniać się skurwysyny. Pan Rose przed wami." Wywołało to ogromny uśmiech na mojej twarzy ;)
    Hmm... myślałam, że na końcu, jak już się Axlowi przypomniało skąd wziął tą pigułkę to przywali Bachowi, ale jak widzę zlitował się i oszczędził blondasa :D
    A! Bo bym zapomniała! Czy Ty właśnie w tym rozdziale stwierdziłaś, że Bach ma męski głos? :D Przecież on piszczy jak dziewczyna :DDDDD (ale i tak go uwielbiam)

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślałam, że będzie gorzej. Przeżyłam! Jak wszedł popcorn to od razu miałam banana na ryju xd i Izzy to samo. A Slash to już wgl! Ja Cię bardzo proszę. Znajdź mu jakąś dziewczynę. I żeby Em nie była taka samotna, bo aż smutne. Em robiaca śniadanie (nie wiem z czego wgl te naleśniki były ale dobra) - ładnie. A Axl wyciąga piwo z lodówki?! Co kurwa?! To oni mieli all inclusive ten Hell House xd niekoncertowy koncert dla Perry! Ooooooo rozczulilam się. Wgl jestem w drodze na koncert ;D wgl Axl tak ładnie myśli. Wiesz, wszystko ładnie spojnie, a nie ma rozpierdolu w głowie. Jakąś kurwa za miłą jestem. Za spokojna. To chyba przez to ze mam dobry humor. O. Strażacy jechali. No dobra. Są wszystkie Gunsy. Ładnie. I co to za sen był?! I Axl jednak zakochany. Kuurwa... nie ma nic gorszego niż zakochany mężczyzna. dobra. To ja się żegnam z państwem i jak coś sobie przypomnę, to napiszę

    OdpowiedzUsuń
  3. Uuuu... Jest dużo Axlka, Byle tak dalej. Dlaczego ta jebana wiewióra nie przywaliła temu debilowi? No ja się pytam. Kiedy next?

    OdpowiedzUsuń

Proszę, jeśli czytasz, napisz komentarz. Nie musi być długi i piękny. Ważne, żeby był. Chcę jedynie wiedzieć, czy rozdział Ci się podobał, a jeśli nie, to dlaczego. Taka wiadomość od Ciebie daje mi nie tylko ogromną motywację do dalszego pisania, ale również informację, co i w jaki sposób powinnam w swojej twórczości poprawić. Każdy komentarz się liczy. Dziękuję.