Padał ulewny
deszcz. Dodatkowo było dziwnie zimno. Aż za zimno jak na tę porę roku. Nawet
nie pamiętam, skąd się tu w ogóle wziąłem. Spojrzałem na tabliczkę z nazwą
ulicy. Santa Monica Boulevard. Wzruszyłem ramionami i ruszyłem dalej przed
siebie. Dookoła było jakoś dziwnie pusto, szaro. Zupełnie nie podobnie do
codziennego obrazu Los Angeles. Co jakiś czas mijali mnie jedynie nieliczni
ludzie, ubrani w prawie identyczne, beżowe płaszcze. Zacząłem się bliżej
przyglądać ich twarzom, ale po chwili ze zdziwieniem stwierdziłem, że nie
mogłem ich dostrzec. Jedyne, co byłem w stanie zobaczyć, to oczy – puste,
zupełnie bez wyrazu. Poczułem się wyjątkowo niepewnie. Coś tu było nie tak...
Po chwili
jednak kompletnie przestałem zważać na to wszystko, bo tuż po mojej prawej
spostrzegłem starą, zniszczoną kamienicę. Znałem ją. Ona tutaj mieszkała.
Objąłem budynek wzrokiem od najwyższego piętra w dół, po czym nagle moje
spojrzenie zatrzymało się na schodach. Na ostatnim stopniu skulona siedziała
drobna, ciemnowłosa dziewczyna. Mój Boże.
- Emmy? –
Wychrypiałem cicho, bo ledwo mogłem mówić przez to, co właśnie zobaczyłem.
Ona jednak
najwyraźniej to usłyszała. Momentalnie podniosła głowę i spojrzała na mnie.
Kiedy zobaczyłem jej twarz, poczułem się, jakby ktoś wbił mi szpikulec prosto w
serce. Jej oczy... były tak przeraźliwie smutne. W dodatku spływały z nich łzy.
Skórę miała prawie białą, a usta w kolorze blado-fioletowym. Po chwili powoli
uniosła rękę i wyciągnęła drżącą dłoń w moim kierunku. Wyraz jej twarzy błagał
mnie o pomoc. Bez żadnego wahania również wyciągnąłem rękę w jej stronę i
chciałem ją chwycić, ale... nie mogłem. Cholera, dlaczego nie mogłem?
Próbowałem ponownie – zacząłem sięgać coraz bardziej i bardziej, po czym nagle
zorientowałem się, że... z każdą chwilą ona była coraz dalej ode mnie. Nie.
Cholera, nie!
-Emmy! Emmy! –
krzyknąłem do niej, jednak nic to nie dało. Dziewczyna coraz bardziej się ode
mnie oddalała, a ja widziałem coraz większy smutek i cierpienie na jej twarzy.
- Emmy! Nie! Emmy! Emmy!
Krzyczałam,
wyrywałem się do niej, wyciągałem ręce... ale nie mogłem. Nie mogłem absolutnie
nic zrobić. Czułem się jak sparaliżowany. Jakby trzymała mnie jakaś
niewidzialna siła. Zobaczyłem tylko, jak ręka Emmy bezsilnie opada w dół...
***
- Emmy! –
krzyknąłem głośno, podrywając się do góry.
Automatycznie
zacisnąłem dłonie na tym, co miałem pod sobą, po czym gwałtownie łapiąc
powietrze w płuca, pośpiesznie rozejrzałem się dookoła. Przed oczami mignęła mi
odchodząca ze ścian farba, pianino i rozwalająca się szafka. Zaraz potem
spojrzałem w dół i zobaczyłem wymiętoloną kołdrę leżącą na moim materacu. Mój
oddech zwolnił. O mój Boże. To wszystko... to był tylko sen. Głośno wypuściłem
powietrze z ust, po czym zamknąłem oczy. Spuściłem głowę w dół i podparłem ją rękoma.
Dobra, spokojnie. To tylko sen. Nic więcej, tylko zwykły, nic nieznaczący sen.
Przecież jej nic nie jest. Wszystko jest w porządku. Jest tutaj, w Hell House,
bo pomógł jej... cudowny i kochający przyjaciel Duff... a nie ja. Westchnąłem
cicho, po czym przetarłem ręką czoło, na którym pojawiły się kropelki potu.
Powoli
podniosłem się z łóżka i w samych bokserkach poszedłem do łazienki, żeby wziąć
prysznic. Chciałem zmyć z siebie ten cały pot, ale również wspomnienie tego
dziwnego koszmaru. Musiałem jakoś ukoić moje biedne, zszargane nerwy. Po
wyjściu z łazienki poszedłem jeszcze do mojego pokoju, żeby zarzucić na siebie
jakieś ciuchy i nie paradować tak po domu w samym ręczniku, po czym skierowałem
się na dół. Sam prysznic niestety nie wystarczył i czułem, że muszę się czegoś
napić.
Stanąłem w
progu kuchni i zobaczyłem tam obraz, którego raczej się nie spodziewałem, a
pewnie powinienem - tyłem do mnie przy kuchence stała Emmy i smażyła coś na
patelni. Ubrana była jedynie we flanelową koszulę, jakiś t-shirt i majtki,
przez co w całej okazałości było widać jej gładkie, szczupłe nogi i po części
nawet kawałek zgrabnych pośladków. No cóż, tego nie mogłem jej odmówić – piękna
to ona była. Oblizałem usta na ten widok, po czym przełknąłem ślinę i cicho
odchrząknąłem. Ona najwidoczniej musiała to usłyszeć, bo drgnęła lekko, po czym
odwróciła głowę w moją stronę. Kiedy tylko mnie zobaczyła, jej twarz
momentalnie przybrała ten sam nieprzyjemny wyraz co wczoraj, po czym szybko
odwróciła się ponownie w stronę kuchenki. Zanim jednak wróciła do smażenia,
chwyciła dłońmi za skrawek swojej koszuli i obciągnęła ją w dół,
najprawdopodobniej żeby zasłonić swoje półnagie pośladki przed moim wzrokiem.
Zaśmiałem się delikatnie, kiedy to zrobiła. Czy ona myślała, że ja nie wiem, co
tam chowa? Wzruszyłem ramionami i niby kompletnie obojętne podszedłem do
lodówki, żeby wyjąć z niej coś do picia. Przeleciałem wzrokiem po jej
zawartości, ale nic specjalnego nie zauważyłem... oprócz osoby, która stała
niedaleko mnie. Nie odwracając głowy, spojrzałem w stronę Emmy. Ona niby wciąż
była zajęta wyłącznie smażeniem, ale zauważyłem, że nieznacznie zerkała w moją
stronę...
Nie widząc nic
lepszego, chwyciłem za piwo i zamknąłem lodówkę. Podszedłem do okna, oparłem
się o parapet, przy pomocy którego zaraz otworzyłem butelkę i po prostu
przyglądałem się brunetce, popijając alkohol. To zerkałem na nią, to niby na
coś „szalenie interesującego” za oknem, to znowu na nią, ale w sumie nie
wiedziałem, co powinienem teraz zrobić. No tak, czyli nadal potrafiłem się
wyłącznie na nią patrzeć. Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć... ale zaraz je
zamknąłem. Cholera, wiedziałem, że ona nie jest specjalnie zadowolona z mojej
obecności tutaj, ale czułem, że muszę się do niej odezwać.
- Ładnie
pachnie – rzuciłem po chwili, byle by tylko coś powiedzieć. – Co to?
- Naleśniki – odparła,
nawet na mnie nie patrząc.
No tak. Mogłem
się tego spodziewać. Idiotyczne pytanie. Co za kretyn ze mnie.
- To miło z
twojej strony, że gotujesz – dodałem zaraz. – Wiesz, od lat nie jedliśmy
żadnego domowego żarcia. Tylko pizzę i jakieś barowe żarcie. To na pewno nam
dobrze zrobi – pieprzyłem trzy po trzy.
- Taa...
Chłopaki już mówili.
Czułem jej
niechęć do mnie i całej tej rozmowy, ale jednak się nie poddawałem.
- W ogóle
twoja obecność w domu pewnie bardzo nam pomoże. – Starałem się być miły i nawet
lekko się uśmiechnąłem.
Moja mina
wtedy zrzedła. Czułem, że to było nasycone ironią, zwłaszcza po tym, co
widziała wczoraj. Westchnąłem i spuściłem wzrok w dół. Wiedziałem, że nie mam
chyba na co liczyć, ale chciałem przynajmniej spróbować. Wyglądało jednak na
to, że w chwili obecnej Emmy nie zamierzała uraczyć mnie nawet jednym miłym
słowem. Zrezygnowany chwyciłem w dłoń swoją butelkę i skierowałem się ku
wyjściu z kuchni. Jednak tuż przy drzwiach zatrzymałem się, bo usłyszałem jakiś
hałas. Po chwili do pomieszczenia wparowali Steven i Duff.
- Boże, jaki
jestem głodny! – krzyknął Adler. Momentalnie
usiadł przy stole i najwyraźniej zaczął wyczekiwać, kiedy wreszcie na jego
talerzu pojawi się jakieś żarcie. Wygłodniały skurwysyn.
Duff natomiast
podszedł do Emmy nadal stojącej przy kuchence i spojrzał na patelnie oraz na
talerz obok, na którym leżało pełno naleśników.
- Cholera, Em,
jesteś po prostu niesamowita! – powiedział do niej, po czym przyciągnął ją do
siebie ramieniem i dał jej buziaka w policzek. – Dzięki, serio.
Przewróciłem
tylko oczami na ten widok, po czym z powrotem odwróciłem się w drugą stronę i
chciałem wreszcie stamtąd wyjść. Zaraz jednak w progu pojawił się Izzy i
zagrodził mi drogę.
- O, hej – powiedział,
wyjmując uprzednio papierosa z ust i dmuchając mi dymem prosto w twarz. – Miło,
że postanowiłeś jednak wyjść z pokoju. Wybierasz się gdzieś?
- Idę do
siebie – odparłem beznamiętnie.
- Śniadania
nawet nie zjesz? Patrz, Emmy zrobiła naleśniki. – Ruchem głowy wskazał na
brunetkę nakładającą właśnie jedzenie na talerze. – Myślę, że dla ciebie też
starczy.
- Axl, Izzy!
Chodźcie, bo nie dostaniecie żarcia! – zawołał do nas Popcorn.
- To co?
Zostaniesz jednak? – zapytał Stradlin, po czym skierował się do stołu.
Westchnąłem
głośno, po czym jednak poszedłem za Izzym i również zająłem miejsce. Emmy zaraz
nałożyła wszystkim naleśniki na talerze i polała je syropem klonowym. O dziwo
mi też uczyniła ten zaszczyt, nic nawet nie mówiąc ani nie patrząc przy tym na
mnie, jakby chciała mnie zabić. Nie ukrywałem zdziwienia, ale zdecydowanie
doceniłem ten gest i nawet się do niej delikatnie uśmiechnąłem. Ona jedynie
zmierzyła mnie przenikliwym wzrokiem.
W czasie gdy
jedliśmy śniadanie, do domu zdążył wrócić Slash, który najwyraźniej pałętał się
wczoraj gdzieś po Sunset i pewnie wylądował u jakiejś laski w łóżku.
- Czuję jakieś
dobre jedzenie! – zawołał jeszcze w salonie, po czym wszedł do kuchni. – No
witam was. – Wyszczerzył się i zaczął się kierować w stronę stolika, przy
którym najwyraźniej miał zamiar usiąść, ale... zaraz się zatrzymał. – O Boże,
Axl! Co ty robisz w domu? – zawołał do mnie. – Cholera, mam wrażenie, jakbym od
wieków nie widział tej twojej rudej mordy.
Wszyscy się
wtedy zaśmiali. Nawet Emmy.
- Taa... Też
się cieszę, że cię widzę, Saul – odpowiedziałem mu i uśmiechnąłem się krzywo.
On również się
uśmiechnął, po czym chciał zająć miejsce przy stole, ale... znowu się
zatrzymał.
- Ej,
chwilę... To skoro ty tu jesteś, to znaczy, że ja nie mam gdzie siedzieć –
świadczył po chwili.
Niesamowite
spostrzeżenie, panie Hudson. Mieliśmy w końcu tylko pięć krzeseł. Fakt faktem,
że i tak zwykle nawet z nich nie korzystaliśmy, ale teraz nagle zrobiło się ich
aż za mało.
- No cóż,
podłoga czeka, Saul – powiedział do niego Duff i ruchem głowy wskazał na
miejsce pod ścianą.
- No pewnie, ja
zawsze na podłodze – mruknął Slash. – Jak jakiś, kurwa, pies normalnie – dodał,
po czym wziął talerz, nałożył sobie na niego kopiastą porcję naleśników i
zasiadł na podłodze. – Chyba powinniśmy zainwestować w nowe krzesło.
Dalsza część
śniadania minęła nam już raczej w spokoju. No może oprócz momentu, kiedy
chłopaki powiedzieli mi, że będziemy nagrywać teledysk do Welcome to the Jungle i o mało co nie zakrztusiłem się naleśnikami
z wrażenia. Fakt, może i nie miałem najlepszego humoru przez to wszystko, co
ostatnio działo się w moim życiu, ale przecież takich informacji nie dostaje
się codziennie. Nie mogłem udawać, że nie jestem ani trochę zadowolony z tego
powodu. Cholera, przecież to miał być nasz pierwszy teledysk i to jeszcze ten,
który już od tak dawna planowaliśmy. To naprawdę było coś.
Kiedy
zjedliśmy już śniadanie, wszyscy zajęli się swoimi sprawami, a ja oczywiście
udałem się do swojego pokoju, tak jak zamierzałem wcześniej. Na początku cały
czas myślałem o tym teledysku i o tym, jak dokładnie będzie wyglądał. Chciałem
jeszcze to wszystko szczegółowo przemyśleć, starałem się coś zaplanować, może
nawet zapisać, ale jednak po jakimś czasie wszystkie te czynności wydały mi się
kompletnie pozbawione sensu, bo... przecież tam na dole była ona. Przy tym
wszystko inne traciło jakiekolwiek znaczenie. Nawet jeśli nie mogłem jej mieć
dla siebie, samą przyjemnością dla oczu było chociaż na nią popatrzeć.
Skończyło się
więc na tym, że przez cały dzień pałętałem się po domu w jedną, w drugą i tak w
kółko. Błędne koło. Z jednej strony czerpałem satysfakcję z jej widoku, a z
drugiej... to było po prostu chore. Widziałem tylko, jak cały czas siedzi tam
sobie ze swoim cudownym przyjacielem Duffem i poświęca uwagę każdemu, tylko nie
mi. No a ja... Właśnie - ja tylko wpatrywałem się w nią tęsknym, zbolałym
wzrokiem. Czułem, że zaczynam wariować. Wiedziałem, że jeśli zaraz stamtąd nie
wyjdę, to chyba całkiem oszaleję.
Prawie
kompletnie niezauważony opuściłem Hell House i ruszyłem w kierunku Sunset. Nie
wiedziałem, gdzie konkretnie mam zamiar iść, ale było mi w sumie wszystko
jedno. Nie mogłem siedzieć cały dzień w tym domu i zadręczać się, patrząc na
nią. Potrzebowałem chwili wytchnienia, przerwy. Po prostu musiałem się jakoś rozerwać.
Słońce zmierzało już ku zachodowi, więc gdziekolwiek bym teraz nie poszedł,
będzie tam pełno ludzi, ale nie zważałem na to. Na nic już w sumie nie
zważałem.
W końcu wyszło
na to, że trafiłem do Rainbow.
Usiadłem przy barze, zapaliłem papierosa, po czym od razu zamówiłem sobie wódkę.
Tak, cudownie. Nachlam się, zapomnę o wszystkim i już w ogóle nie będę
wiedział, co się dzieje. Ale czy miałem jakieś wyjście? Moja sytuacja była
beznadziejna. Byłem zakochany w dziewczynie, która szczerze mnie nienawidziła i
w dodatku miała do tego całkiem niezłe powody. A ja chyba nie byłem w stanie
zrobić nic, żeby zmienić jej zdanie na mój temat. Oparłem się łokciami o bar i
ukryłem twarz w dłoniach. Kurwa, byłem na zupełnie przegranej pozycji. Jeszcze
chyba nigdy nie było aż tak źle...
- Cześć, skarbie
– usłyszałem nagle po mojej prawej.
Niechętnie
podniosłem głowę i z niezbyt przyjemnym wyrazem twarzy zmierzyłem wzrokiem
osobę, która miała czelność mówić do mnie „skarbie”. Ku mojemu niezadowoleniu,
była to jakaś cycata, półnaga laska, która szczerzyła się do mnie
niemiłosiernie.
- Czego?
- Axl, kocie,
to ja. Nie pamiętasz już? Byłeś u mnie tydzień temu.
Hmm... No tak,
może faktycznie tak było. Zaraz, jak ona się nazywała... Cherry? A może Mary? Ostatnio
pieprzyłem tyle lasek, że już nawet nie pamiętam. A zresztą co za różnica. One
wszystkie i tak mają tak samo na imię.
- Taa... Może,
ale to było tydzień temu.
Chciałem
wrócić do mojej wódki i użalania się nad sobą, ale ona niestety nie dawała za
wygraną.
- Hmm... A nie
chciałbyś może tego powtórzyć? Co? – zapytała i położyła mi dłoń na kolanie,
którą zaraz zaczęła kierować coraz wyżej w kierunku mojego krocza.
- Odpieprz
się! – warknąłem i zabrałem jej dłoń z mojego uda. – Wyobraź sobie, że nie mam
dzisiaj ochoty na seks, więc, że tak powiem, wypierdalaj. Znajdź sobie innego
chętnego. Tutaj jest mnóstwo facetów, którzy szukają jakiejś łatwej dupy do
wyruchania, więc raczej nie będziesz miała z tym problemu.
Kiedy to
powiedziałem, zmrużyła oczy i popatrzyła na mnie ze złością.
- Świnia – rzuciła,
wyraźnie oburzona moimi słowami, po czym odwróciła się demonstracyjnie i
odeszła.
Przewróciłem
oczami, a następnie chwyciłem za szklankę stojącą przed mną w nadziei
odnalezienia upragnionego spokoju w wódce i dymie z papierosa, którego
trzymałem w dłoni. I być może było to nawet możliwe, dopóki nie odniosłem
wrażenia, jakby ktoś mnie przed chwilą wołał. Odwróciłem głowę w stronę, z
której dobiegał dźwięk, i pech chciał, że ujrzałem tam niedużą grupkę
dziewczyn, z których jedna do mnie machała. Kurwa mać... Kolejna, z którą
ostatnio spałem? Stwierdziłem, że ją zignoruje i po prostu odwróciłem głowę w
drugą stronę, a tam... kolejne dziewczyny. Boże, skąd one się tu wszystkie
wzięły? Ta sytuacja zaczęła mnie wyjątkowo przytłaczać. Nie, zdecydowanie nie
czułem się komfortowo w takim tłumie panienek, które marzą tylko o tym, żebym
je wyruchał. Z delikatnym przerażeniem na twarzy powoli podniosłem się krzesła,
zostawiając po sobie jedynie pustą szklankę i niedopałek papierosa w
popielniczce, po czym szybko opuściłem bar.
Szedłem przez
Sunset Boulevard z opuszczoną głową oraz spojrzeniem wbitym w ziemię i łudziłem
się, że nikt mnie nie pozna, ale ze skórzanymi gaciami, kowbojkami i dodatkowo
rudymi włosami to było mocno wątpliwe. Na zewnątrz było już jednak ciemno, latarnie
uliczne nie dawały zbyt dużo, a światło neonów było tak nikłe, że byłem trochę
bardziej spokojny niż jeszcze przed momentem. Minąłem po drodze The Roxy, Cathouse i parę innych klubów,
aż, przechodząc obok Whisky a Go Go, rzucił
mi się w oczy Skid Row. Hmm...
Skądś znałem tę nazwę. Czy to przypadkiem nie ten nowy zespół Bacha? Tak, chyba
właśnie tak. Najwyraźniej grali dzisiaj w Whisky.
Przyjrzałem się bliżej plakatowi wiszącemu na ścianie budynku. Cena za bilet
nie była specjalnie wygórowana, bo jedynie 4$, więc pomyślałem – a co tam, wchodzę. Wyciągnąłem resztkę
mojej forsy z kieszeni i zapłaciłem za wstęp.
napis
Już po
przejściu przez próg dało się słyszeć mocne bicie perkusji, ostry dźwięk gitar
i głośny, męski głos. Tak, to z pewnością był Bach. Tylko on wydzierał się w
ten sposób. Zaraz dostałem się na główną salę i dostrzegłem zespół w całej
okazałości, a na przodzie Sebastiana latającego po scenie, machającego tymi
swoimi włosami i co chwilę wymachującego do ludzi środkowym palcem. Zaśmiałem
się na ten widok, po czym stanąłem z tyłu pod ścianą, żeby nie musieć pchać się
w tłum. Fakt, póki co publiczności nie było specjalnie dużo, a ponad połowę
przybyłych stanowiły zwariowane laski szalejące na widok młodych, długowłosych
chłopaków. Co chwilę jednak ludzi pojawiało się coraz więcej i byłem
przekonany, że klub niedługo wypełni się po brzegi. Nowy zespół najwyraźniej
budził zainteresowanie, a miał do tego pełne prawo, bo brzmieli naprawdę
dobrze. W sumie po części nawet podobnie do nas. Różnica była jednak taka, że
oni dopiero zaczynali, próbowali się wybić, grali, prawie zupełnie nic z tego
nie mając. My ten okres mieliśmy już za sobą i właśnie rozwijaliśmy skrzydła ku
wielkiej karierze. Pamiętam jednak, kiedy też byliśmy tacy jak oni. Młodzi, nic
nieznaczący, gnojeni przez wszystkich. To były ciężkie, ale jednocześnie
niezwykle emocjonujące czasy. Nasze
początki. Geneza Guns N’ Roses. To, od czego wszystko się zaczęło. I tak jak my
zaczynaliśmy, tak samo zaczynają oni.
Skid Row
zagrali w sumie z sześć, może siedem utworów, w tym 18 and Life i Youth Gone Wild, przy które spotkały się z
najbardziej pozytywną reakcją publiczności przyznam, że na mnie też zrobiły
całkiem niezłe wrażenie. Najbardziej jednak spodobał mi się utwór I Remember You – miłosna ballada, grana
w dużej części na gitarze akustycznej.
Kiedy skończyli
grać i ludzie zaczęli się rozchodzić, ja ruszyłem w kierunku sceny. Zespół
zbierał już swój sprzęt i powoli kierował się na zaplecze, jednak, zanim to
zrobili, zdążyłem machnąć Bazowi ręką, a ten szczęśliwie mnie zauważył.
- Hej, Axl! –zawołał
i również do mnie machnął. – Dobrze Cię widzieć! Chodź! – krzyknął i ręką
wykonał gest na znak, żebym poszedł z nimi za scenę.
Po chwili
znaleźliśmy się na zapleczu. Ja, Bach i jakichś czterech chłopaków, z czego
jeden od razu wyjątkowo przykuł moją uwagę, bo poza wielką burzą brązowych
włosów miał jeszcze kolczyki połączone łańcuszkiem od nosa aż do ucha. Dość
nietypowe...
- Chłopaki, to
jest ten słynny Axl Rose, ale spodziewam się, że to już wiecie – powiedział Bazz. Przedstawił mnie tak, jakbym
był nie wiadomo jaką szychą, ale, szczerze mówiąc, pochlebiało mi to. Tak
właśnie powinno być - kłaniać się skurwysyny, pan Rose przed wami.
- Axl – kontynuował
- to są nasi dwaj gitarzyści - Snake i Scotti. – Wskazał na chłopaka z włosami
rozczapierzonymi prawie jak Duff, tylko znacznie dłuższymi, i drugiego z
niewielką bródką. – Basista Rachel – teraz mówił o tamtym z tym dziwnym kolczykiem
– oraz perkusista Rob.
Podczas kiedy
ja zastanawiałem się, jak facet może nazywać się Rachel, zespół zdążył już z
pewnością dogłębnie mnie obczaić, stwierdzić, że ten Axl to na pewno ten Axl, i
dodatkowo obgadać mnie w myślach.
- No proszę,
Baz, a jednak wcale nie kłamałeś, że go znasz – odezwał się nagle Snake, na co
Sebastian przewrócił oczami. – Fajnie
jest wreszcie poznać kogoś tak znanego w L.A. – tu już zwrócił się do mnie. –
Twój zespół jest zajebisty, serio. Byłem na kilku waszych koncertach i naprawdę
kopiecie dupę. – Wyszczerzył się do mnie.
- Dzięki – odparłem
i uśmiechnąłem się krzywo. – Wy też jesteście całkiem nieźli – dodałem zaraz,
co nawet nie mijało się z prawdą. – Macie fajne brzmienie, mocne chórki i kilka
naprawdę dobrych kompozycji. Zwłaszcza 18
and Life i Youth Gone Wild. No i
jeszcze I Remember You. Ma w sobie
głębię, serio.
- Dzięki – odezwał
się wtedy Rachel z szerokim uśmiechem na ustach. – Większość naszych piosenek
napisaliśmy ja i Snake – powiedział z dumą. – To świetnie, że ci się podobają.
- Cóż, jeśli
jeszcze trochę je dopracujecie i lepiej wszystko zgracie ze sobą, to myślę, że
mogą nawet stać się hitami – odpowiedziałem i sam nawet się trochę
uśmiechnąłem.
Pogadaliśmy
sobie jeszcze przez chwilę o muzyce, o tym, nad czym powinni popracować, a co
im dobrze wychodzi, po czym chłopaki zwinęli się, żeby zapakować sprzęt do
samochodu. Na zapleczu został tylko Bach.
- No, Axl, a w
ogóle to jak ci tam idzie w życiu osobistym? – zapytał mnie. – Co z tą twoją
Emmy? Przeleciałeś ją w końcu?
Zmrużyłem
oczy, kiedy to powiedział. Wcześniej jakoś nawet o ty nie myślałem, ale teraz
nagle mi się przypomniało, że to przecież on zaproponował mi tę pieprzoną pigułkę.
Tę, przez którą wszystko się zjebało. Tak, nie mogłem zaprzeczać, zgodziłem się
na to wszystko i wrzuciłem ją do tego drinka, więc to była też moja wina, ale
cała ta inicjatywa nie wyszła przecież ode mnie. Cała ta akcja była jego
pomysłem.
- Wiesz co? – powiedziałem
po chwili. – Już nigdy więcej nie będę słuchał tych twoich jebanych rad.
_________________________________________________________________________________
Proszę bardzo, macie tu rozdział na zakończenie wakacji. Mam nadzieję, że osłodzi on Wam trochę ten smutny czas. Wiem, że nie jest on niczym specjalnym i nie ma w nim żadnych przełomowych wydarzeń, ale jednak jest. I jest dużo Axla. I trochę Emmy. I ponoć z tego powodu miał być dobry.
Dziękuję Starlight za zrecenzowanie początku rozdziału oraz pomoc z opisem członków Skid Row (którzy się i tak praktycznie nie udzielają, ale jednak są). :*
Niekoncertowy koncert z dedykacją dla Perry. :* Wybacz fakt, że tak dużo Axla. W następnym będzie mniej.
INFO: Jeśli mam kogoś z czytelników w znajomych na facebooku i nigdy z nim nie pisałam, a ten ktoś chciałaby być powiadamiany o nowych rozdziałach, to proszę do mnie napisać (na fb oczywiście).
INFO 2: Na prośbę niektórych czytelników został założony specjalny ASK, który należy do EMMY. Możecie tam zadawać naszej głównej bohaterce pytania, jakie tylko Wam się podobają. Pamiętajcie tylko, żeby te pytania kierować do niej, a nie do mnie.
Serdecznie pozdrawiam. :*
INFO 2: Na prośbę niektórych czytelników został założony specjalny ASK, który należy do EMMY. Możecie tam zadawać naszej głównej bohaterce pytania, jakie tylko Wam się podobają. Pamiętajcie tylko, żeby te pytania kierować do niej, a nie do mnie.
Serdecznie pozdrawiam. :*
No witam :*
OdpowiedzUsuńHah, dziękuję za podziękowania (ale to brzmi XD), ale moja pomoc w opisie Skidów była raczej znikoma hahahha :D
Ej i wiesz co Ci powiem? Po raz pierwszy włączyłam sobie muzykę do tekstu! Ha! Tyle, że od razu ja wyłączyłam :P Ale to dlatego, że przeszkadzała mi w czytaniu znajomość tekstu piosenki na pamięć :D i zamiast skupiać się na rozdziale to ja sobie podśpiewywałam. Taaa XD
I w ogóle na początku się nie zczaiłam, że ten pierwszy fragment to ten, który już czytałam i takie "zaraz, zaraz, ja to skądś znam" hahah, taki nieogar :P
Slash na podłodze. :D Moim zdaniem to idealne miejsce... Ja tam lubię siedzieć na podłodze :P
Koncert Skid Row za 2$?! Ja tam chcęęęęęęę!!!!!!!!!!
Najlepszy fragment to jednak: "Tak właśnie powinno być. Kłaniać się skurwysyny. Pan Rose przed wami." Wywołało to ogromny uśmiech na mojej twarzy ;)
Hmm... myślałam, że na końcu, jak już się Axlowi przypomniało skąd wziął tą pigułkę to przywali Bachowi, ale jak widzę zlitował się i oszczędził blondasa :D
A! Bo bym zapomniała! Czy Ty właśnie w tym rozdziale stwierdziłaś, że Bach ma męski głos? :D Przecież on piszczy jak dziewczyna :DDDDD (ale i tak go uwielbiam)
Myślałam, że będzie gorzej. Przeżyłam! Jak wszedł popcorn to od razu miałam banana na ryju xd i Izzy to samo. A Slash to już wgl! Ja Cię bardzo proszę. Znajdź mu jakąś dziewczynę. I żeby Em nie była taka samotna, bo aż smutne. Em robiaca śniadanie (nie wiem z czego wgl te naleśniki były ale dobra) - ładnie. A Axl wyciąga piwo z lodówki?! Co kurwa?! To oni mieli all inclusive ten Hell House xd niekoncertowy koncert dla Perry! Ooooooo rozczulilam się. Wgl jestem w drodze na koncert ;D wgl Axl tak ładnie myśli. Wiesz, wszystko ładnie spojnie, a nie ma rozpierdolu w głowie. Jakąś kurwa za miłą jestem. Za spokojna. To chyba przez to ze mam dobry humor. O. Strażacy jechali. No dobra. Są wszystkie Gunsy. Ładnie. I co to za sen był?! I Axl jednak zakochany. Kuurwa... nie ma nic gorszego niż zakochany mężczyzna. dobra. To ja się żegnam z państwem i jak coś sobie przypomnę, to napiszę
OdpowiedzUsuńUuuu... Jest dużo Axlka, Byle tak dalej. Dlaczego ta jebana wiewióra nie przywaliła temu debilowi? No ja się pytam. Kiedy next?
OdpowiedzUsuń