sobota, 8 listopada 2014

Rozdział 22: To ty nie jesteś szczęśliwy?

Postanowiłam, że rozdział będzie z dedykacją dla Rosie Adler, która nie wiem, czy jeszcze czyta, ale jeśli tak, to podejrzewam, że główny wątek rozdziału może jej się spodobać. ;)
I dziękuję też Perry. W dość pokrętny sposób rozdział czwarty twojego opowiadania był dla mnie inspiracją.


                Siedziałam wygodnie na lekko podziurawionym, wzorzystym fotelu z nogami przewieszonymi przez oparcie i paliłam papierosa, jednocześnie próbując rozkoszować się delikatnymi dźwiękami gitary akustycznej i pozornie panującym dookoła spokojem. Okazywało się
to jednak niemożliwe ze względu na pewne osoby, które już od kilku minut nie przestawały mnie męczyć.
                - No błagam, Em! – prosił mnie Steven po raz kolejny.
                - Nie, powiedziałam wam już przecież – westchnęłam, strzepując popiół do popielniczki. – Możecie sobie wreszcie darować? Jak mówię nie, to znaczy nie.
                - Emmy, proszę – zawtórował Duff mimo tego, co powiedziałam. – Wiem, że raczej nie żywisz do niego szczególnie przyjaznych uczuć, ale, cholera, tu waży się przyszłość nasza i naszej kariery. Jesteś jedyną osobą, która może go nauczyć. Wiesz przecież, że jeśli tak się nie stanie, to on na pewno nie pozwoli na wydanie teledysku, choćbyśmy i nagrali go drugi raz.
                Westchnęłam i przewróciłam oczami, po czym po prostu się zaciągnęłam, nie zwracając uwagi na to, co mówił.
                Wczoraj wszyscy zgodnie stwierdzili, że powinnam nauczyć Axl’a tańczyć i wtedy na pewno cały problem się rozwiąże. Wszyscy poza mną. Może i postanowiłam, że nie będę dla niego wredna, ale to jeszcze nie oznaczało, że miałam ochotę spędzać z nim więcej czasu niż i tak muszę teraz. A już z pewnością nie zmierzałam uczyć go tańczyć. Co to, to nie.
                Poza tym była jeszcze jedna kwestia. Skąd oni niby chcieli wziąć fundusze na drugie nagranie? Przecież to było logiczne, że wytwórnia nie da im już więcej pieniędzy. Chcieli więc wykorzystać swoje? Biorąc pod uwagę, że z kasą było u nich krucho, ten wariant był niemożliwy.
                - No więc?
                - Co? – zapytałam wyrwana z zamyślenia.
                - Pytałem, czy się zgadzasz – odpowiedział McKagan ze znaczącym spojrzeniem.
                - Powiedziałam już przecież. Ile razy jeszcze…
                - Emmy, proszę… - przerwał mi.
                - Duff, daj już spokój – powiedziałam, będąc zmęczona całą rozmową. – I tak niczego nie wskórasz, więc proszę cię, przestań.
                 Blondyn patrzył na mnie jeszcze przez chwilę błagalnym wzrokiem, mając pewnie nadzieję, że jednak zmienię zdanie. Zdawszy sobie jednak sprawę z tego, że to zupełnie nic nie dawało, westchnął tylko i, jakby w geście poddania, oparł się z powrotem o tył kanapy.
                 Stwierdziłam wtedy, że w końcu wygrałam i wreszcie możemy skończyć tę bezsensowną dyskusję. Czując dzięki temu lekką satysfakcję, odetchnęłam głęboko, po czym odchyliłam głowę do tyłu i, przymykając powieki, wciągnęłam papierosowy dym w płuca.
                Kiedy jednak otworzyłam oczy, całe zadowolenie ponownie ze mnie uleciało. Stało się to za sprawą tego, że na twarzy zarówno Duff’a, jak i chyba nawet Steven’a dostrzegłam dziwne przygnębienie.
                Cholera.
                Tak, zdawałam sobie sprawę z tego, że ten teledysk był dla nich ważny. Wiedziałam to przecież. Ale wiedziałam też, że nie będę w stanie spędzić z Axl’em takiej ilości czasu, by faktycznie nauczyć go tańczyć, a już tym bardziej sam na sam. Nie mogłam jednak patrzeć na nich w takim stanie.
                Co więc niby miałam zrobić? Zgodzić się?
                - Ehh.. No, a nawet jeśli, to co? – powiedziałam po chwili ciszy. - I tak nie stać was na kolejne nagrania, sam przecież tak mówiłeś, Duff – przypomniałam mu.
                - Tak, wiem. Ale przecież wszyscy dobrze znamy Axl’a. Jak się na coś uprze, to nie zmieni decyzji. I z pewnością tak samo stanie się w tym przypadku. Dlatego naszym jedynym wyjściem jest zrobić to tak, jak on chce, czy nam się to uda, czy nie. W innym przypadku z pewnością w ogóle nie będzie tego teledysku. No a jeśli nie będzie teledysku, to… To po prostu nie będzie niczego – oznajmił z przykrością w głosie. – Musimy chociaż spróbować… Po prostu musimy. - Jego smutne oczy wręcz mnie błagały.
                Jak ja nienawidzę poczucia winy.
                Po chwili niesiona dźwiękami gitary zwróciłam twarz ku Izzy’emu siedzącemu w ciszy na jakimś krześle w kącie pomieszczenia.
                - Izzy – zwróciłam się do czarnowłosego, bo wydawał mi się najbardziej zrównoważoną i rozsądną osobą w całym naszym towarzystwie. – A ty jak sądzisz?
                Przerwał grę i spojrzał na mnie.
                - Sądzę, że dobrze byłoby mieć ten teledysk – odparł ze spokojem, uśmiechając się krzywo. – Ale również, że mimo wszystko powinnaś się przemóc w swojej niechęci do Rudego albo przynajmniej spróbować. Nie żebym ci mówił, co masz robić. Twoje życie, rób jak chcesz – rzucił zupełnie bez emocji, wzruszając ramionami. - Ale myślę, że dla nas wszystkich byłoby lepiej, żebyś jednak go nauczyła tego pieprzonego tańca - powiedział ze znaczącym spojrzeniem. – Serio.
                 Odwróciłam wzrok i skupiłam go na dymie, powoli unoszącym się w górze.
                Cóż… nadal nie byłam do tego wszystkiego przekonana, ale nie zamierzałam kwestionować jego wypowiedzi, jakkolwiek wydawała mi się nieprzychylna dla mojej osoby. Zdążyłam już po prostu przywyknąć do tego, że cokolwiek Stradlin nie powie, to zazwyczaj ma rację i w tym przypadku pewnie też musiało tak być.
                - Eh, no dobra, niech będzie… Przemyślę to – powiedziałam po chwili.
                Wtedy nagle z twarzy chłopaków momentalnie zniknęło wcześniejsze przygnębienie, a pojawiły się za to szerokie uśmiechy. Wyglądali, jakbym normalnie im powiedziała, że w tej chwili biorę ze sobą Axl’a i idę go uczyć. Dobre sobie.
                - Ale żeby nie było – dodałam szybko. – Jeszcze się na nic nie zgodziłam.
                - No tak, pewnie – odparł Adler, niezwykle uradowany. – Ale też nie odmówiłaś.
                Przewróciłam na to oczami, śmiejąc się jednak cicho pod nosem.
                Izzy jedynie rzucił mi tajemniczy uśmiech, po czym ponownie wrócił do gry na gitarze. Nieco zdziwił mnie ten gest z jego strony. Nie wiedziałam, co miał oznaczać. Patrzyłam na niego jeszcze przez chwilę, jednak zupełnie nie byłam w stanie rozgryźć jego kamiennego wyrazu twarzy…
                Westchnęłam cicho, po czym ponownie rozłożyłam się na fotelu i zamknęłam oczy.
                - No dobra. To skoro tą sprawę mamy już wyjaśnioną… - zaczął zaraz Steven.
                - Nie mamy – powiedziałam, nawet na niego nie patrząc.
                - No, ale prawie...
                - Dobra, przejdź już do rzeczy – rzuciłam i gestem ręki pokazałam, że ma mówić.
                - No to może… zamiast tak tutaj siedzieć, to byśmy się gdzieś przeszli? Może do Rainbow, co? – zaproponował Pudel.
                Otworzyłam wtedy oczy i spojrzałam na niego z zainteresowaniem. Wreszcie gadał do rzeczy.
                - No w sumie to moglibyśmy w końcu ruszyć gdzieś dupy – odpowiedział mu McKagan. – Rose i Hudson gdzieś spierdolili, a my cały dzień tylko kisimy się w Hell House.
                - I nie mamy już chyba nic do picia – dodał Adler, mając oczywiście na myśli alkohol. – No a oprócz tego, to w sumie dawno nie ruchałem. Może udałoby się wyrwać jakieś dziewczyny – uśmiechnął się szeroko.
                - A no, co racja, to racja – ochoczo przyznał Duff. – Przydałoby się znaleźć wreszcie jakieś laski – zaśmiał się.
                - Eh, Mężczyźni… - westchnęłam z dezaprobatą. – Wam to zawsze tylko jedno w głowach. Ale mniejsza – powiedziałam po chwili. - W sumie to możemy iść do Rainbow. Sama bym się nawet czegoś napiła.
                – To co w takim razie? Idziemy?
                - Na mnie nie liczcie – rzucił krótko Izz, nie przerywając gry. – Mam kilka spraw do załatwienia na mieście.
                - No cóż – blondyn wzruszył ramionami – to wychodzi na to, że idziemy we trójkę.

***

                Stradlin zdążył już opuścić Hell House w celu załatwienia swoich „tajemniczych spraw”, które w rzeczywistości wcale nie były takie tajemnicze, a my z kolei właśnie mieliśmy zamiar wyjść. Steven naciskał już klamkę, gdy nagle usłyszeliśmy dzwonek telefonu.
                Wymieniliśmy ze sobą porozumiewawcze spojrzenia.
                -Eh, dobra, ja odbiorę – westchnął Duff, po czym udał się w stronę telefonu wiszącego koło schodów. Szczerze mówiąc, dziwiłam się, że jeszcze działał, będąc umiejscowiony na ścianie, która była ciągle narażona na ciosy butelkami.
                - Halo? – rzucił blondyn, ledwo przyłożywszy słuchawkę do ucha. – Co? Gdzie? - zapytał po krótkiej chwili ciszy. – Kurwa mać, co ty żeś znowu odjebał? Ta, jasne. Nie pierdol, tylko mów. – Przewrócił oczami. – Eh… O boże… Dobra. Dobra, niedługo po ciebie będę. Cześć. – Odłożył słuchawkę, po czym pokręcił głową i z powrotem wrócił do nas.
                - Kto to był? – zapytałam, chociaż po przebiegu rozmowy mogłam się raczej domyślać.
                - A jak sądzisz? Slash oczywiście.
                Taa, czyli tak, jak przypuszczałam.
                - No i? Co ci powiedział?
                - Że mam po niego przyjść do aresztu – westchnął blondyn.
                - Co? A co on, do cholery jasnej, zrobił?
                - Tak w teorii to twierdzi, że nic. A praktyce jebnął jakiegoś kolesia w ryj i wywołał bójkę w barze. Tak czy siak muszę po niego pójść, więc chyba będziecie musieli iść sami do Rainbow… w porządku?
- Taaa… spoko. Najwyżej potem do nas dojdziecie z Saul’em - odparł Adler. – No i już po ruchaniu – mruknął pod nosem, na co ja tylko wzniosłam oczy do nieba.  
                -No dobra… Tylko jest jeszcze jedna kwestia – dodał Duff dość niechętnie. - Muszę wpłacić kaucję za tego kretyna. Tak więc robimy zrzutę. Pokazuj Adler, co tam masz – rzucił do chłopaka, kiwając na niego głową.
                Tamten najpierw westchnął głośno, po czym sięgnął do kieszeni i zaraz wyciągnął z niej kilka banknotów, które po chwili bardzo skrupulatnie przeliczył.
                - Dwadzieścia dolców – oznajmił. – Ale muszę mieć jeszcze na alkohol, więc odpada.
                - Eh, dobra… - westchnął Duff i sam również wyciągnął kasę z kieszeni. –Cztery dychy. Ale to nadal za mało.
                - Ja zapłacę – powiedziałam ze spokojem i sięgnęłam po portfel do torebki.
                - Co? Co ty gadasz? – zapytał zdziwiony, ale ja już podawałam mu pieniądze. – Nie, Emmy. Przecież to twoja kasa. Sama ją zarobiłaś. Nie pozwolę ci jej zmarnować na byle wygłup Slash’a.
                - To co chcesz zrobić? – zapytałam z lekkim wyrzutem. - Zostawić go tam? Nie pierdol mi tu, do cholery. Masz tą kasę – wcisnęłam mu banknoty w dłoń – i idź po niego.
                Duff popatrzył na mnie jeszcze przez chwilę niepewnym wzrokiem, ale zaraz powiedział:
                - Zgoda. Ale powiem temu debilowi, że ma ci ją zwrócić. – Wziął pieniądze i włożył je do kieszeni.
                - Dzięki – powiedziałam, po czym stanęłam na palcach i dałam mu buziaka w policzek. – No, a teraz idź i go stamtąd wyciągnij. My sobie poradzimy. – Uśmiechnęłam się do niego.

***

                Dotarliśmy ze Steven’em do Rainbow i zajęliśmy ten sam stolik, co zwykle, mimo że była nas tylko dwójka, a miejsca było na znacznie więcej osób. Nikt się tym jednak specjalnie nie przejmował, bo w obecnych godzinach ruch nie był szczególnie duży nawet jak na ten lokal.
                Adler oczywiście od razu poszedł do baru, nawet nie pytając się mnie, co chcę, jakby to było zupełnie oczywiste. Po kilku minutach wrócił do mnie z butelką Danielsa. No tak, wszyscy lubią dobrego, starego kumpla Jack’a… i jak widać ja również. Cóż, L.A. robi swoje.
                Blondas postawił wszystko przede mną, po czym usiadł naprzeciwko. Następnie odkręcił butelkę i zaczął wlewać jej zawartość do dwóch niedużych szklanek, cały czas szczerząc się przy tym od ucha do ucha.
                - Ty się zawsze tak uśmiechasz? – zagadnęłam nagle. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, ale widok smutnego Steven’a raczej nie należał do najczęstszych. Na jego twarzy prawie zawsze gościł szeroki uśmiech i to zazwyczaj zupełnie bez przyczyny. Wydawało się, jakby ten człowiek był wiecznie zadowolony i nie miał żadnych problemów w życiu. Sama jednak dobrze wiedziałam, że nie mogło tak być. To było po prostu niemożliwe. Nawet w jego przypadku.
                - Nie no, nie zawsze – odparł, podsuwając mi szklankę wypełnioną alkoholem. – Czasami uśmiecham się inaczej. – Zaśmiał się lekko, po czym wyluzowany oparł się o tył siedzenia i zarzucił rękę na oparcie.
                - Pytam poważnie, Steve – powiedziałam, patrząc na niego przenikliwym wzrokiem. – Ty wiecznie jesteś taki zadowolony? Bo z tego, co zauważyłam, to chyba rzadko zdarza się, żeby było inaczej… prawda?
                - A no… przeważnie tak. Ale to chyba dobrze, co nie? – Wziął łyka whiskey.
                - No… tak. Chyba tak – odparłam, zerkając nieznacznie na swoją szklankę i obracając ją w palcach. – Tyle że… nie można przecież przez cały czas być szczęśliwym. Każdy chyba ma czasami gorsze chwile.
                - No… tak. To w sumie prawda – odpowiedział, ale tym razem od dziwo nieco spoważniał. – A wiesz co? To ciekawe, ale… jeszcze chyba nigdy nikogo to nie obchodziło.
                - Jak to: nie obchodziło? Ale co dokładnie?
                - Oh… No wiesz… W sensie, że nikt nie zastanawiał się nad tym, czy jestem szczęśliwy, czy nie. – Wzruszył ramionami. – Ale to w sumie nie jest nic…
                - Nie, czekaj – przerwałam mu szybko. – A ty… ty nie jesteś szczęśliwy?

                - Nie no, jestem… przeważnie. Tylko…
                - Tylko co? – Wiedziałam, że pod tą jego wiecznie uśmiechniętą twarzą musiało się kryć coś jeszcze. Czułam to. Musiałam się tylko dowiedzieć, co TO było. – Steven, o co chodzi?
                - Nie no, spoko, wszystko jest w porządku… serio. – Uśmiechnął się do mnie, ale jakoś inaczej niż zawsze. Nie było w tym tej prostoty i szczerości, co zawsze. Nie było… Steven’a.
                - Adler, nie obijaj w bawełnę. Mnie i tak nie nabierzesz. Mów.
                Patrzył na mnie jeszcze przez chwilę z tym dziwnym, sztucznym uśmiechem, jakby jeszcze próbował mi pokazać, że nie ma żadnego problemu. Po chwili jednak jego mina nieco zrzedła. To zerkał na mnie, to na stół, to w głąb baru… Chyba nie wiedział, co ma odpowiedzieć.
                – Ja… Eh, po prostu czasami czuję się… no, zwyczajnie pominięty – odparł, spoglądając w podłogę.
                - Pominięty? Ale przez ko… - Już chciałam zadać kolejne pytanie, ale stwierdziłam, że sama znam na nie odpowiedź. – Przez… Przez chłopaków?
                Westchnął cicho.
                - Wiesz dlaczego tak naprawdę znalazłem się w tym zespole? – zapytał po chwili z dziwną melancholią w głosie. Aż niepodobną do niego. – Nie, nie dlatego, że mieli mnie za jakiegoś niesamowitego perkusistę. Przyjęli mnie tylko i wyłącznie dlatego, że byłem przyjacielem Slash’a. Gdyby nie to, pewnie nadal pogrywałbym sobie na rozklekotanych bębnach w garażu babci.
                - I co? Wszystko przez to? – zapytałam z niedowierzeniem. – Hej, nie rób sobie ze mnie jaj – dopowiedziałam zaraz. - Jesteś świetnym perkusistą. Słyszałam przecież. Z pewnością grasz lepiej niż nie jeden ważniak w tym pieprzonym mieście. Nie wmówisz mi, że jest inaczej.
                - Nie no, jestem dobry, ale… są lepsi ode mnie, serio. Poza tym to nie tylko o to chodzi – dodał zaraz. – Prawda, umiem grać na perkusji, ale co poza tym? Chłopaki grają prawie na wszystkim, śpiewają, komponują, piszą teksty… A ja? A ja tylko walę w te swoje bębny – stwierdził smutno, po czym skierował wzrok w dół i wziął dużego łyka whiskey.
                - Nie mów tak. To nie prawda – powiedziałam stanowczo, patrząc na niego z powagą. – Jesteś ważną częścią tego zespołu. Stanowicie całość. Gdyby nie było ciebie, nie byłoby Guns N’ Roses.
                - Szkoda, że tylko ty tak uważasz – odparł, ponownie spoglądając na mnie. Nadal wyglądał smutno, jednak starał się do mnie uśmiechnąć, jakby w podzięce. – Ja wiem, że oni mnie lubią. Wcale nie mówię, że tak nie jest. Ja też ich bardzo lubię. Jesteśmy w końcu jak taka rodzinka – mała banda skurwysynów. – Zaśmiał się nikło. –  To fakt, jesteśmy zespołem. Niby stanowimy całość. Ale mimo wszystko… czuję się, jakbym był gorszy. Wiesz przecież. Oni tak sądzą. Że jestem mniej utalentowany i w ogóle… Ale co więcej – dodał po chwili - mają mnie za idiotę. Wszyscy.
                Wtedy nagle mnie zamurowało. Totalnie. Siedziałam i patrzyłam się na niego, zupełnie nie wiedząc, co mam odpowiedzieć. I to w dodatku na coś, co w sumie mogłaby się wydawać oczywiste. Nie mogłam przecież udawać, że nie miałam pojęcia, o co mu chodziło. To było tak naprawdę bardzo widoczne. Tyle, że w jego ustach… zabrzmiało to jakoś znacznie gorzej, niż mogłoby się wydawać. Na dodatek właśnie w tej chwili zdałam sobie sprawę z tego, że ja w rzeczywistości uważałam chyba podobnie. Wcale nie byłam od nich lepsza.
                Teraz to ja poczułam się jak idiotka. Jak najgorsza idiotka. I do tego z poczuciem winy.
                - Nie patrz tak na mnie – odezwał się po chwili ciszy. – Wiesz przecież, że tak jest. Ty pewnie też tak sądzisz…
                - Steven, ja… To nie jest…
                - Nie jestem głupi – przerwał mi, patrząc na mnie z głębokim przekonaniem, a jednocześnie w dalszym ciągu przygnębieniem. – Może nie jestem specjalnie inteligentny. Może i nie skończyłem szkoły. I może nadaję się tylko do walenia w bębny. Ale… nie jestem głupi. Mam przecież mózg jak każdy człowiek, jestem w pełni sprawny umysłowo. Do tego mam już dwadzieścia dwa lata i nadal wszystko ze mną w porządku. Gdybym był głupi, z pewnością by tak nie było. Nie byłbym tym, kim jestem dzisiaj. Nie byłoby mnie tutaj. I na pewno nie udałoby mi się przetrwać tego wszystkiego, przez co przeszedłem w swoim życiu. Nie w Los Angeles. A już z pewnością nie na Sunset. Ale wiesz co? Jestem. I mam się dobrze.
                Gdy skończył mówić, ja nadal byłam dokładnie w takim samym stanie jak wcześniej. Sama nawet nie wiedziałam, czy przez moje poczucie winy, czy przez to, co właśnie powiedział. Wiedziałam jedno. Chłopaki… i ja. My wszyscy zachowywaliśmy się po prostu podle, traktując Steven’a w ten sposób. A najgorsze było to, że chyba nawet nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy.
                - Przepraszam… - powiedziałam w końcu lekko drążącym głosem. – Nie wiedziałam, że…
                - W porządku. Nie obwiniam cię o nic – powiedział cicho, po czym lekko się do mnie uśmiechnął, być może starając się mnie jakoś uspokoić i wyeliminować ten nieprzyjemny nastrój. – Ciebie przynajmniej chyba jako jedyną to wszystko chociaż trochę obchodzi. Dzięki, Emmy. Naprawdę. – Spojrzał mi prosto w oczy. - I wiesz co… może trochę masz rację. Może… Może faktycznie mam szczęście. Jestem w końcu w takim świetnym zespole i w dodatku mam szansę na coś naprawdę wielkiego. Na spełnienie marzeń. I w sumie… tak, cieszę się, że mogę to robić właśnie z takimi ludźmi jak oni, bo mimo wszystko… są świetni. Serio.
                - Jeju… to naprawdę miłe z twojej strony, że tak o nich mówisz… mimo tego, jak cię traktują – odpowiedziałam, naprawdę będąc pod wrażeniem. - Jesteś świetnym przyjacielem, Steve. Naprawdę.
                - Dzięki. Po prostu staram się być optymistą i patrzeć raczej na te dobre strony, a nie złe. Nie zawsze wychodzi, ale się staram. – Wzruszył ramionami. – No ale… jeśli faktycznie mam gorsze chwile, to wtedy zazwyczaj… sięgam po to – powiedział, po czym odrobinę niepewnie sięgnął do kieszeni, po czym położył przed mną niewielkie zawiniątko. – To… wiesz, pomaga – dodał, po czym uśmiechnął się krzywo.
                Spojrzałam na niego wyjątkowo poważnym wzrokiem, potem na woreczek, a potem znów
na niego. Wiedziałam, co tam było i co chciał z tym zrobić. I z pewnością mnie to nie cieszyło.
                - Steven…
                - Spokojnie – przerwał mi, nawet nie wiedząc, co chcę powiedzieć. - Starczy dla nas obojga. – Uśmiechnął się. – Możemy teraz iść do…
                - Nie… nie o to mi chodziło. Właśnie… wręcz przeciwnie.
                - Czyli… ty nie chcesz? – zapytał zdziwiony.
                - Nie – odpowiedziałam stanowczo. - Steve, daj spokój. Serio, zostaw to. Ja rozumiem, że może ci być czasami trudno z tym wszystkim, ale…  uwierz mi, to naprawdę niczego nie rozwiąże.
                - Ale… nawet ociupinki?
                - Cholera, Adler, ty słyszysz w ogóle, co ja mówię? –Nagle nastrój całej rozmowy zmienił się na wyjątkowo nieprzyjemny, a mój wcześniejszy podziw dla Steven’a znacząco zmalał. - Nie, nie chcę. I ty też nie powinieneś.
                - Ale ja… ja muszę… – odpowiedział ze smutkiem w głosie, spoglądając w ziemię. - …muszę.
                - To w takim razie rób, co ci się podoba. Twoja sprawa. Jak chcesz, to się truj. Ale ja nie zamierzam ćpać tego świństwa – odpowiedziałam stanowczo, patrząc mu prosto w oczy.
                On z kolei najpierw siedział całkowicie cicho, z twarzą bez żadnego wyrazu, po czym nagle spojrzał na mnie smutno i, zupełnie nic nie mówiąc, schował herę z powrotem do kieszeni, wstał i ruszył w kierunku męskiej toalety, zostawiając mnie samą przy stoliku z dwiema szklankami i praktycznie do połowy pustą butelką whiskey. Nie zatrzymywałam go, bo wiedziałam, że to i tak nic nie da. Westchnęłam jedynie cicho i pokręciłam głową z dezaprobatą. Gdy całkowicie zniknął z zasięgu mojego wzroku, podparłam się łokciem o stół i po raz kolejny zaczęłam nalewać sobie alkohol, beznamiętnie obserwując, jak jasnobrązowa ciesz wypełnia szklankę.
                Miałam zamiar po prostu poczekać, aż Steven skończy i zabrać go do domu.
                Czekałam jednak i czekałam, a jego wciąż nie było widać na horyzoncie. Zdążyłam w między czasie opróżnić nawet całą to pieprzoną butelkę Danielsa. A jego nadal nie było. Naprawdę zaczynałam się o niego martwić.
                Spojrzałam na zegarek. Ile czasu to mogło trwać? Myślałam, że pójdzie tam, właduje sobie i zaraz wróci. A wychodziło na to, że siedział tam już chyba od jakichś dwudziestu minut. Nie znałam się specjalnie na dragach i ćpaniu, ale wiedziałam, że to nie mogło wróżyć niczego dobrego.
                Podniosłam się z siedzenia i powoli ruszyłam w stronę męskiej toalety. Stanęłam przy drzwiach, upewniłam się, że nikogo nie było w pobliżu, po czym ostrożnie nacisnęłam klamkę i weszłam do środka.
                Nerwowo rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu Steven’a, nie zauważyłam jednak nikogo ani niczego specjalnego. Standard. Brudne, nadpęknięte lustra, podniszczone, zabazgrane drzwiczki od kabin klozetowych i porozlewane po podłodze jakieś ciecze, które wolałam się nie zastanawiać, czym są. W sumie i tak nieźle jak na bar w Los Angeles.
                Po chwili niepewnie zaczęłam otwierać drzwiczki poszczególnych, na wpół uchylonych kabin, jednak wszystkie okazały się puste. Tylko ostatnia była zamknięta. Zapukałam lekko, ale nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Zaraz zrobiłam to ponownie, tylko trochę mocniej. Dalej nic.
                Po chwili więc, nie widząc innej opcji, po prostu otworzyłam drzwiczki i… prawie zamarłam z przerażenia.
                Na podłodze, z głową podpartą o klozet, siedział nieprzytomny Steven, a obok niego leżała
pusta strzykawka.
                - Steven! – zawołałam do chłopaka, momentalnie klękając przy nim. – O mój boże… - powiedziałam sama do siebie. – Steven! Steven słyszysz mnie? – mówiłam do niego, mocno trzymając go za rękę, ale nie dostałam żadnej odpowiedzi. – Nie, nie, nie… Steve! – Nadal nic. Mój oddech momentalnie przyśpieszył, ręce zaczęły drżeć. Byłam przestraszona jak chyba jeszcze nigdy. W dodatku zupełnie nie wiedziałam, co teraz robić. Nie byłam nawet w stanie logicznie myśleć – Steve! – Złapałam go za ramiona i potrząsnęłam, ale to nic nie dawało. – Steve! Steven, obudź się! – wołałam, potrząsałam, ale on nie dawał absolutnie żadnych znaków życia. – Boże, Adler, błagam cię! Ocknij się! Proszę! - Kolejne próby dawały jednak taki sam efekt. Żaden. – Cholera jasna... – westchnęłam drżącym głosem, być może nawet bliskim płaczu.
                Momentalnie się podniosłam i wybiegłam z toalety w poszukiwaniu jakiejkolwiek pomocy. Już chciałam polecieć do pierwszej przypadkowo dostrzeżonej osoby, kiedy nagle usłyszałam głos za swoimi plecami:
               - A czego panna Jenkins szuka w męskiej toalecie?
_________________________________________________________________________________
     Wiem, długo musieliście czekać na ten rozdział. Jak zwykle jest to spowodowane brakiem czasu, ale w tym wypadku też wybranym przeze mnie tematem, jakim jest ukazanie głębi Steven'a. Zmierzenie się z jego postacią było o tyle trudne, że nie tylko musiałam ją przedstawić, ale też sama wykreować prawie od początku do końca. Dlatego zajęło mi to więcej czasu, niż gdyby przykładowo Axl był główną postacią w tym rozdziale.
     Mam jednak nadzieję, że mi wybaczacie i przez ten czas nie zniecierpliwiliście się na tyle, by zaniechać czytania kolejnych rozdziałów. Jeśli nadal jesteście ze mną, to dziękuję Wam bardzo. :)
     Dziękuję też ogromnie za ponad 20 tys. wyświetleń. :3 Nie wiem, czy wiecie, ale blog istnieje już cały rok i trzy miesiące. :)
     Niektórzy pytali się mnie, co z Lily. Nie, spokojnie, nie zapomniałam o niej. Ona wróci (prawdopodobnie za jakieś 3-4 rozdziały). :) Czekam tylko na przystępny moment i "pewne okoliczności". ;)
     Pozdrawiam serdecznie. :* <3

10 komentarzy:

  1. Cześć! Ja ryczałam, ryczałam jak Steven mowił to wszystko... Pewnie wszystkie te "żarty" o nim przyjmował śmiechem, w tak naprawdę jego to bolało... Biedny Steven *wieeeeeelkiii huuggg*
    +ślicznie wykreowałaś Adlera, od początku do konca, dlatego wieeelki szacun i ukłon! ❤
    Emily będzie uczyc tanczyć Axla, uuuu ❤❤❤
    Wróci Lily! Nareszcie ;)
    Co tam.. Duff się Slashem opiekuje, patologiczna rodzinka xD, stracił sznase na ruchanko xD
    Dobra, no to powiem ci, że tęskniłam za tobą! Bardzo, nareszcie! Nie uciekaj już! Proooszę :*
    +pytanie: masz grupe na facebooku w ktorej informujesz o nowych rozdziałach,? bo ja wiesz, skleroza... :*
    W każdym razie buziaki, hug, i zycze weny!
    Julka

    OdpowiedzUsuń
  2. To ja! Ja jestem Rosie Adler, zmieniłam nazwę. ;-; I mam innego bloga. Jejku, przepraszam, bo zapomniałam Ci chyba o tym wspomnieć. Oczywiście, że czytam i komentuję.
    Dziekuuuuję bardzo za dedykację, to strasznie miłe.
    Zawsze Steve w fanfickach jest ukazany jak durny, uśmiechnięty chłopaczek, zazwyczaj w tych opowiadaniach gorszej treści (wiesz co mam na myśli? Mnóstwo błędów, oklepana fabuła, wyidealizowane itp.) on jako jedyny nie ma dziewczyny. No jak?! :c Ale nie o tym. Praktycznie nikt nie zwraca uwagi na to, że Popcorn też czuje, a za jego szczęściem kryje się smutny problem, którym jest nałóg narkotykowy. Kurcze, wiesz, ten dialog, który napisałaś jest piękny i z pewnością wzruszający. No i, jedno z moich ulubionych zdjęć Adlera, aw.
    Wiec czekam na kolejny, życzę weny i zapraszam na swój nowy blog! (wutkolant niestety umarł. :-:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć Skarbie!
    Czytałam ten rozdział bardzo dokładnie. Literka, po literce. Przywykłam do tego, że każdy pisze opowiadania według tego samego schematu. W Twoim przypadku jestem oczywiście pozytywnie zaskoczona. Bardzo podoba mi się, ta mroczna strona Adlera. Na ogół bezproblemowi ludzie przeważnie okalani są problemami. Cholernie interesujący wątek, ale jednocześnie pomijany przez ludzi.
    Adler, to postać, która przeważnie robi za tło (jakiś tam nieistotny element), albo po prostu jest sztucznie idealizowana. Miło jest czasem poczytać coś co dotyka pewnej prawdy.
    Ohh, Slash. Znowu coś nabluzgała, ta moja włochata oferma. ^^ Jednak czuję niedosyt. Im więcej tego pana, tym większy mój uśmiech.
    Kurewsko ujął mnie opis sytuacji między Emmy a Stradlinem. Rozdział bez Izz'a, rozdziałem straconym, więc jak dobrze, że Pan Obiektywny wpłynął na decyzję Emm.
    Wybaczam Ci ten brak Axl'a, bo uśmiech wkrada mi się na usta za każdym razem, gdy pomyślę, że Emmy będzie jego prywatną instruktorką tańca.
    Podsumowując rozdział genialny. Nie zauważyłam jakiś niepokojących błędów, więc nie ma się nad czym zastanawiać.
    Zagryzam wargi i czekam na więcej! ♥

    ~ Ramonie


    OdpowiedzUsuń
  4. Tym razem się nie spóźniłam za bardzo z przeczytaniem :DDD
    Kurde... ale ten rozdział... inny :D
    Na początek:
    "Nie, nie nie, ale jednak tak, bo chodzi o Axla" hahahhaha :D
    Później Izzy: OMG kocham <3 (ale to już wiesz). Tylko... co to za "tajemnicze sprawy", które miał do załatwienia? ;>

    O.O
    Steven i takie wyznania? Jestem pod wrażeniem, jak tego dokonałaś, chylę czoła!

    Tylko zastanawia mnie, kto się pojawił za naszą bohaterką?

    P.S. A propo picia Jacka Danielsa to jakąś godzinę temu piłam hahah :D
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Jaju, ja chcę więcej! Dodaj szybciej rozdział, bo naprawdę, nie wytrzymam! Ale nie rób nic poważnego Steven'owi lub Emmy.... Proszę?

    P.S. Kocham twojego bloga <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Jejciu, w końcu jestem! :) Długi weekend? I tak nie mam na nic czasu, haha. Ale ja miałam tutaj pisać o rozdziale, no nie?
    Składam Ci hołd za tak dobre przedstawienia Stevena w tym rozdziale, serio. No, dziewczyno, zrobiłaś to za-je-biś-cie. Dosłownie prawie płakałam, czytając jego wypowiedź. Ha! Poniekąd sama coś zauważyłam! Mianowicie: to, o czym opowiadał Adler miało miejsce i w prawdziwym życiu perkusisty, i na blogach gunsowej sfery. Wiemy przecież, że Axl ogłupił Blondysia i ten dostał tylko 15% zarobku z płyty, a nie 20 jak miało być na początku, bo "tylko" grał na będnach. Natomiast jeśli chodzi o fikcyjne opowiadania to jest podobnie- Stevie jest zazwyczaj głupiutkim i słodkim dzieciakiem, czyż nie? Wracając. Uwielbiam Emmy, haha, jak ja się cieszę, że zaczęła rozmawiać o tym z naszym owłosionym przyjacielem, ponieważ myślałam, że perkusista będzie pominięty, ale także w fabule tej historii, a tu BUM!
    Steven ma żyć. I już. Koniec kropka. Nie rób mu nic poważnego, proszę c:
    Izzy i te jego tajemnicze uśmiechy... Isbell jest tu w ogóle fajny i o nim chciałam napisać tylko tyle (wiem, dużo). XD
    Rozdział świetny. Czekam na kolejny i weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja prawie się popłakałam czytając tą scenę, w której Steven mówił o swoich problemach. To było takie... Prawdziwe...? Po prostu wzruszające. Jeśli chodzi i Axla i Emmy, to... Jakoś tak wolę, żeby była razem z Duffem. Ale to pewnie nie możliwe. W końcu są jak brat i siostra, więc, więc no. Izzy jest genialny. XD Naprawdę, ja go wielbię. Muszę już kończyć, życzę weny i czekam na wyjaśnienie ostatniej sceny!

    OdpowiedzUsuń
  8. Ciekawe czy bedzie rozdział związany ze świętami

    OdpowiedzUsuń
  9. Proszę dodaj jak najszybciej kolejny rozdział, bo nie mogę się doczekać. I jak jeszcze raz zakończysz nikczemniku w takim momencie to Ci nogi z d.... yyy... zdenerwuję się

    OdpowiedzUsuń
  10. Kiedy następny rozdział !!!!! Myślałam że pod koniec się rozpłaczę kiedy mówił o swoich problemach i jeszcze ta akcja w męskim kiblu !!! Przeczytałam wszystkie rozdziały i naprawdę wstrząsnęły moim życiem. Zaczęłam jeszcze bardziej interesować się Gunsami. Zaczęłam czytać !!! A to coś czego nigdy nie lubiłam , a wręcz nienawidziłam !! Nawet w inny sposób zaczęłam się wysławiać i wcale nie przeklinać tylko mówić mądrzej dzięki temu jak opisywałaś to co robi , myśli i mówi Emmy . Dzięki !!!!

    OdpowiedzUsuń

Proszę, jeśli czytasz, napisz komentarz. Nie musi być długi i piękny. Ważne, żeby był. Chcę jedynie wiedzieć, czy rozdział Ci się podobał, a jeśli nie, to dlaczego. Taka wiadomość od Ciebie daje mi nie tylko ogromną motywację do dalszego pisania, ale również informację, co i w jaki sposób powinnam w swojej twórczości poprawić. Każdy komentarz się liczy. Dziękuję.